- Obskoczyłam cztery imprezy w dwa dni, nogi mi wchodzą do dupy – oznajmiła z dumą dziewczyna i siorbnęła colę z lodem z wielkiej szklanki. Siedziała przy barze w meksykańskiej restauracji, czekając na danie na wynos. Mimo panującego w lokalu półmroku miała ciemne okulary, poza tym beżowy lekki płaszczyk, różowe legginsy, buty typu ciżemka z podkreślonym płaskostopiem oraz wielki telefon, do którego przemawiała starannie artykułując każdą głoskę, głośno i dobitnie, zapewne by nikt ze zgromadzonych nie uronił ani słóweńka.
W restauracji kilka stolików było zajętych przez rodzinne zgromadzenia, w tle muzyka pogrywała cicho acz skocznie, z akcentami tanga i innych energetycznych rytmów, zgodnie z południowoamerykańskim wystrojem wnętrz.
Dziewczyna wygłaszała kolejne zdania tak, jakby przed nią stały tłumy, a nie dwie młode barmanki, które co jakiś czas wymieniały porozumiewawcze, nieco kpiące spojrzenia, wzrokiem komentując monolog klientki.
- Leciałam tam, no miałam być na dziewiątą, a było już wpół do dziesiątej, ale znasz mnie, taka trochę jestem szalona, trochę nieogarnięta – zaśmiała się dziewczyna – ale rano zasiedziałam się trochę, wiesz. Bo wstaję, nie, patrzę na fejsa, a tam jacyś ludzie szerują i lajkują te fotki, co zrobiłam ostatnio, nie wiem sama dlaczego je tam wrzuciłam, dla beki chyba. I oni to, czujesz, szerują, zamiast te, na których ich oznaczałam, no przypał że wiesz. Zanim to wszystko usunęłam, to już była połowa dnia. Ale znasz mnie, nie. Nie wiem dlaczego szerowali te, zamiast te z oznaczeniem, dla beki chyba. A ten koleś od zumby ma już pięć tysi znajomych i nie przyjmuje więcej, chyba są jakieś limity, nie. Albo dla beki. Warto mieć takie znajomości, bo wiesz. Tylko żałuj, że cię tam nie było. Zumba jest dla każdego, no i co, że jesteś gruba, też bym była, jakbym nie chodziła na zumbę, ogarnij się, nie. No ja żałuję, bo na tej imprezie była wiesz, ta wredna Marlenka, z tymi jej problemami, ciągle gadała i chyba myśli, że na poważnie słuchają, a ludzie to chyba tylko dla beki…
- Ale nadaje – rzucił facet ze stolika przy oknie. Jego żona wzruszyła ramionami, usiłując namówić córkę na spróbowanie zupki, ale dziewczynka pokręciła odmownie głową i zacisnęła usteczka.
- Nie cię, to ośtle, ja cię cipsa z sosiem. Tata kup mi cipsa z sosiem!
- Nadaje i nadaje, a my musimy tego słuchać. Następnym razem weźmiemy na wynos i zjemy w domu.
- Cipsa ciem!
- Dobra, weź jej tacosy – kobieta zrezygnowała z nakarmienia córki i sama spróbowała zupy. – Dziecko, to w ogóle nie jest ostre!
- Ośtle!
- Ośtle!
Facet wstał, mrucząc coś pod nosem i ruszył w stronę baru.
Dziewczyna w ogóle nie zarejestrowała kąśliwego komentarza i nadawała dalej.
- A do Casa już nie chodzimy wiesz, paździerz się zrobił, nie. W ogóle to jestem z siebie dumna, nie. Bo dzisiaj idę przez rynek, a tu patrzę, idą Hiszpanie. Kiedyś to bym od razu podleciała i była cała taka wiesz, że siema ziomy, a dzisiaj olałam, niech z tymi walizami zapiertegesują sami, co ja jestem, przewodnik, nie. Twarda byłam, jak ten, no. O, dzięki – barmanka podała jej styropianowy pojemnik, który dziewczyna wzięła, gramoląc się z wysokiego stołka, po czym skierowała się do wyjścia. – A, jakieś tortuje wzięłam na obiad, bo lodówka pusta, znasz mnie, nie. No, wpadnij później, to opowiem ci, co ta Marlenka nadawała, dla beki chyba…
O matko.... Zastanawiam się co tacy ludzie mają zamiast mózgu?
OdpowiedzUsuń