Jak londyńskie Soho w latach 70. XX wieku, wrocławska dzielnica Nadodrze powoli staje się modna. Mekka artystów, magnes hipsterów - tak piszą o niej lokalne media i wystarczy przespacerować się kilkoma ulicami, by przyznać im rację. Pracownie twórców np. ceramiki, zakłady krawieckie, lokale z ciuchami vintage, knajpki z azjatyckim lub swojskim domowym jedzeniem, to wszystko powoli wkracza między przepiękne, choć od dawna nieremontowane stare kamienice, zamieszkiwane przez ludzi niekoniecznie zamożnych, ale pełnych charakteru i miejskiego sznytu. Jeśli Rynek jest sercem Wrocławia, to Nadodrze jest jego wątrobą. Jaki Londyn, takie Soho…
- Co oni kurrrwa myślą, że jessstem jakąś pierrrrdoloną skarrrbonką?! – Ten głos mógłby zawstydzić stare skrzypiące drzwi od dziewiętnastowiecznej szafy, a twarz autora wypowiedzi byłaby niezłą konkurencją dla pumeksu, z którego przez kilka dekad korzystał cały zespół maratończyków. Zniszczona, poorana bruzdami, pokryta szczeciną, kurzem, latami uciech i udręk. Wysoki facet, szczupły, podjął próbę dźwignięcia się z chodnika, w czym dzielnie pomagał mu przyjaciel, niższy o dwie głowy, ale za to grubszy o szerokość latarni, na której się wsparł, ciągnąc kompana za łokieć.
Grawitacja była bardzo uparta i nie dawała za wygraną, więc obaj panowie na moment spoczęli na murku. Wyższy z godnością wygładził naddartą, potwornie brudną koszulę i rozejrzał się nieprzytomnie.
- Gdzieśś tu miałem… - Zastanowił się, poskrobał w łepetynę. – SSStasiu, a ty nie masz?
- Aleso? – grubszy łypnął okiem podejrzliwie. – Niszszego nie zabrałem. Nie tak jak te chuje, złodzieje. Ja niszego, kurwa. Sąsiada nie okradnę, kurwa.
- Ale Ssstasiu, czy ja mówię, że ukradłeś? Papierosssów szukam.
Znalazł, zapalił, choć nie bez trudności, by tego dnia żywioły sprzysięgły się, żeby utrudnić mu egzystencję, więc wiatr z uporem zdmuchiwał kolejne zapałki, by wreszcie zezwolić zapalniczce na rozżarzenie pomiętego papierosa.
- Nie ukradłem – ciągnął Staś – i mam coś jeszcze, paczaj no – zza pazuchy wyjął butelkę piwa, co wyraźnie rozweseliło jego kolegę.
- Mordo ty, Ssstasiu, no bo już myślałem, że wyschnę na wióra. Daj! – Na zmianę wychylili po łyku, osuszając butelkę.
- Oni w ogóle coś krrręcą – zagaił Staś. – Jak faceta nie ma latami, to skąd on tera tak nagle jest?
Kompan pokiwał głową.
- Pojawił się i mówi, że zzzałatwione. A co ja kurwa jessstem. Nie mam tyle kasssy. Rozeszło się.
- A miałeś?
- Kkkiedyś to mmiałem… I wszystkim ssstawiałem, jak jakaś pierdolona ssskarbonka… A teraz nie mmam…
- Coś wymyślisz, musisz oddać, kurwa. Nie popuszczą ci, kurwa.
- Wiem, Stasiu. Ty wiesz, ja wiem, on wie i wiesz, kurwa. Zzzałatwione.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz