środa, 17 czerwca 2015

odc.148.: POLOWANIE


Zwęszyć i dopaść, wytropić i wypatroszyć, śledzić i dorwać, a po drodze pozbyć się konkurencji rozdając na prawo i lewo, zawsze znienacka, morderczo silne ciosy łokciem, koszykiem, torebką lub ostro zakończoną parasolką. Tego PRL nauczył całe rzesze ludzi, którzy przez dekady w niekończących się kolejkach trenowali spryt, cierpliwość, umiejętności przetrwania w miejskiej dżungli i pozyskania pożywienia dla swojego stada. Kiedy nastał wolny rynek, półki sklepowe nabrały kolorów, zapachów i różnorodności asortymentu, część osobników walczących przystosowała się do nowych warunków, aprobując dostatek, korzystając z możliwości wyboru i ciesząc się, że walka jest krótsza i teoretycznie pozbawiona elementów wrogości, radując się bo zwierzyna stała się łatwiejsza do upolowania, a dóbr natury wystarcza dla wszystkich, w zależności od zasobności portfela. 
Nie wszyscy jednak pogodzili się z rzeczywistością. Dla wielu osób nowy ład jest niezrozumiały, bo za komuny było lepiej.
Rząd posiwiałych głów w różnym stopniu ozdobionych minioną trwałą i zanikającą farbą do włosów oczekiwał w kolejce w osiedlowym sklepie przy stoisku mięsnym. Grzecznie, bez przepychania się, kontemplując bogato zaopatrzoną przeszkloną ladę, o którą - wedle napisu - raczej NIE OPIERAĆ SIĘ. Kolejka nie miała zbyt wiele miejsca do dyspozycji, ze względu na rozsianie wzdłuż wszystkich alejek mini stoisk z promocjami wędlin, serów, jogurtów i innych produktów spożywczych, z okazji wyjątkowej okazji. To znacznie zawężało pole popisu oraz manewrów wózkiem, więc siłą rzeczy kiedy ktokolwiek chciał przejść dalej, musiał pchać się na chama tratując bliźnich lub usiłując używać form grzecznościowych. Jedno i drugie było nie lada wyczynem.
- Pani się przesunie tam do serów – rzuciła gniewnie siwowłosa starowinka, usiłując dopchać się w okolicę kabanosów – bo tu nie ma miejsca, a następni też chcą zobaczyć co jest.
Kobieta blokująca przejście obróciła się ze zdziwieniem i irytacją, jak tankowiec, który napotkał górę lodową, czego nie ułatwiały jej ani spore gabaryty, ani stos siatek, którymi była objuczona.
- Kupuję teraz. Jak skończę, to pójdę i pani se zobaczy. Co za ludzie, no. Pasztetu tego jeszcze, jeśli dobry, poproszę.
- Tu każdy chce zobaczyć – wtrąciła trzecia kobiecina, która usiłowała nie opierać się o ladę i jednocześnie nie wypuścić z rąk opakowania z jajkami. – tego teraz tyle, że człowiek nie wie co wybrać.
- Prawda, pani kochana – zgodził się starszy pan, stojący za nią. – Kiedyś to były dwa gatunki i dobrze było.
- Dla kogo to wszystko, ja się pytam? Tyle tego.
- Ostatnio to chciałam pół kiełbaski, to mi nie chciały sprzedać, bo miałam całą brać. – Poskarżyła się staruszka. - A na co mnie cała, ja się pytam?
- Jak dla dużej rodziny, to wiadomo.
- To inna sprawa, pani kochana. Ale dla mnie jednej, to ja ile potrzebuję, co dla ptaszka, tej wędliny, co sobie nakroję.
- A mnie sprzedały pół, więc można.
- Teraz to podobno wszystko można, pani kochana.
- Pani się przesunie, bo pan tu nie widzi.
- Jeszcze dwadzieścia deko tej podwawelskiej. Jak skończę, to się przesunę, no nie będę z drugiego końca sklepu wołać, no.
– Ale pani tak tu stoi w połowie.
- Będę stała, gdzie chcę, bo tu kupuję, te kiełbasę, o tę, o – kobieta z siatami potrząsnęła staruszce przed nosem kawałkiem wędliny - to stoję, co za ludzie! – Ryknęła na jednym wdechu i zasapała się ze złości. – Proszę, proszę! Już kończę! Teraz pani se tu będzie stała, a nie! Nie pozwolą! Niedoczekanie!
- Pani się uspokoi, tu dzieci są…
- Co za ludzie! – Wrzeszczała kobieta, potrząsając siatkami niczym wojownik wymachujący dzidą podczas tańca bojowego. – Kupuję kiełbasę, to stoję przy kiełbasie, a nie przy jakimś serze!
- Ale tu wszyscy stoją, a potem podchodzą po kolei tam, gdzie chcą zobaczyć…
- Co za ludzie!!! – Wściekła do granic możliwości kobieta nie dawała się uspokoić. - To jakaś nagonka! Polowanie!!!
Jedna z ekspedientek stała z rozdziawioną buzią, druga kręciła głową i w milczeniu kroiła szynkę podobno z pieca stryjka, a przed ich oczami rozpętał się bój napędzany pierwotnym instynktem nikomu nie potrzebnej walki o miejsce przy ladzie.
Rozjuszona kobieta machnęła obiema rękami, wprawiając siatki w ruch orbitalny, staruszka zasłoniła się niewiastą z jajkami, a starszy pan cofnął się, depcząc po stopach osobie stojącej za nim, która z kolei wlazła kuprem w sam środek stoiska z promocją jogurtów.
Ofiary były różnego rodzaju: opakowanie jajek, kawałek kiełbasy, kilka kubeczków z próbkami jogurtów, lekko stłuczona stopa, nieco urażona duma własna oraz spektakularnie rozerwana siatka i fruwające produkty spożywcze, nabyte w innym sklepie, ale paragon jest cały i zdrowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz