niedziela, 19 lipca 2015

odc.156.: STARY GRZYB


Wyprawa do sklepu spożywczego dla jednych jest codziennym, przykrym, zajmującym cenny czas obowiązkiem, zaś dla innych szansą na wyrwanie się choć na moment z domu, by zaczerpnąć powietrza, wieści oraz wolności. W dzielnicy Szczepin co krok to blok, więc ludzi mrowie a mrowie, dlatego echo przypadkowych rozmów trafia do ucha jak natrętna mucha. Nie o koślawy rym tu chodzi, lecz o znaczenie tych spotkań, które zdarzają się tuż obok, ale nie zawsze zwraca się na to uwagę.
Starszy pan był wyprasowany od stóp obutych w mokasynowate sandały aż po kanty krótkich rękawów koszuli wpuszczonej w równie kanciaste, proste płócienne spodnie. Gładko ogolony, zadbany, miał na głowie włos siwy, rzadki, nieco przydługi, który przygładzał co chwilę, bo fryzura niesfornie powiewała na porywistym wietrze zwiastującym wieczorne pogorszenie pogody. Czoło dyskretnie ocierał z potu w południowym, mocnym, stanowczym słońcu, nachalnie okraszającym ulicę światłem jasnym i dobitnym. Mężczyzna w jednej poplamionej wątrobowo dłoni trzymał foliową torbę ze sprawunkami, w drugiej koszyczek typu kobiałka na truskawki, z odbitym czerwonawym wzorem nieobecnych owoców. Zatrzymał się na chwilę na trasie między warzywniakiem a sklepem słynącym w okolicy ze znakomitych wędlin i absurdalnie drogich serów.
- A grzybka pan jakiegoś nie znalazł? O, a co to, kureczki, ale tylko dwie? Moja żona mówi, że jak się idzie na grzyby, to z pustym koszykiem wracać wstyd. A jakieś inne grzyby pan ma?
Wyprasowany staruszek sięgnął z ciekawością do wiadra, obok którego siedział facet będący całkowitym przeciwieństwem rozmówcy. Na głowie brudny kaszkiet, który wyglądał, jakby przez całe dekady codziennie sypiał na nim ubłocony dzik, twarz zakryta zarostem nierównym, opalona, koszula pognieciona i ubarwiona wieloma plamami rozmaitego pochodzenia, spodnie stylowo naddarte i przydepnięte na dole nogawek. Całość emanowała swobodą, wolnością, dymem papierosowym i lekką dozą porannego sznapsa. Obok faceta stało kilka mniejszych i większych ubrudzonych wiaderek z zieleniną, owocami, kwiatami i innymi dobrami natury.
Spod kaszkietu wydobył się najpierw dym uformowany w wąską strużkę skierowaną ku niebu, następnie pomruk, a na koniec westchnienie sugerujące rozbawienie.
- Na inne grzybki to za wcześnie, kurna, panie.
- Po takich deszczach? Moja żona mówi…
- Jakich deszczach, panie, kurna, taka susza w lasach…
- Ależ co pan mówi, żona opowiadała, że co telewizor nastawi, to tam o ulewach mówią, nawałnicach, że kryzys…
- Panie, kurna, jakbym wierzył w telewizor, to bym z domu nie wychodził. Ja za stary grzyb jestem, żeby kurna w głupoty wierzyć.
Starszego pana najwyraźniej zaskoczyła niewiara w słowa jego żony.
- Co też pan mówi, ale jagodę pan ma?
- Pojutrze będę miał.
- Oj, to nie wiem, czy będę mógł przyjść – stropił się starszy pan. – Nie wiem, co żona planuje, ona mi ciągle planuje, wie pan.
- Acha.
- A o której pan tu będzie? Bo ja nie zawsze mogę…
- A, o, jakoś tak.
- Koło południa?
- No.
- To przyjdę – postanowił wyprasowany pan. – Przypomnę żonie, że chciała iść do fryzjerki. I przyjdę po jagody.
- A teraz pan coś bierze?
- Może te kwiaty, dla żony wezmę.
- Acha.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz