wtorek, 15 września 2015

odc.173.: PATROL


Nie tak łatwo jest zorganizować festyn osiedlowy. Prawdopodobnie prościej jest namówić kilka zespołów, żeby zagrały koncert za darmo, przygotować jakieś sportowe atrakcje dla dzieci, pozyskać lokalnych sponsorów, może też polać piwo i postawić przenośne kibelki niż ściągnąć mieszkańców osiedla na bezpłatną rozrywkę z integracją w tle w sobotnie popołudnie, gdy pogoda jest tak piękna, że aż żal porzucić telewizor lub weekendowego grilla na działce, na której siedzi się w każdej wolnej chwili.
Komu to potrzebne, pytają starsze panie pod sklepem, te jakieś integracje i nowomodne społeczności poznawanie, tym bardziej, że mają tam być jacyś niepełnosprawni, pani kochana, co to w domach powinni tkwić, a nie rozbijać się wózkami i kłuć w oczy niemożnością samodzielnego poruszania się na dwóch kończynach.
A jednak czasem się udaje - dzięki staraniom ludzi, którym się chce i chwała im za to. Zorganizowali, ściągnęli kogo się da, rozkleili plakaty, ustawili stoły, załatwili piwo, kiełbaski, bigos, popcorn, boisko szkolne i prąd, żeby podłączyć muzykę, dmuchany małpi gaj i zjeżdżalnię, na której dzieci oszalały z radości i z piskiem świrującym w uszach wpadały na siebie nawzajem, ku własnej uciesze i lekkiej panice rodziców. Dzieci niepełnosprawne pruły na wózkach slalomem omijając ustawione na boisku pachołki, biorąc udział w zawodach z dziećmi pełnosprawnymi, które posadzone na takich samych wózkach mogły przekonać się, że to wcale nie takie fajne nie móc wstać i iść sobie het albo grać w piłkę. Wszystkie maluchy wariowały, bawiąc się hula-hop, rzucając ringo, skacząc na wielkiej piłce i ignorując upomnienia rodziców, żeby nie wyrywać innym zabawek.
Sąsiedzi dziesięciopietrowców z osiedla w centrum city ze zdumieniem poznawali się, po raz pierwszy podejmując rozmowę z ludźmi spotykanymi od lat w windzie, na schodach i przy śmietniku. Konwersacje te składały się z więcej niż dwóch zdań o pogodzie, korkach i o tym, że ktoś nasikał obok wejścia do piwnicy albo wybił szybę w kiosku.
- Panie sąsiedzie, pan to potrafi – Powiedziała z uznaniem starsza pani z włosami niefortunnie zabarwionymi odcieniem gasnącego fioletu, podkreślającymi każdą bruzdę i zmarszczkę na twarzy niegdyś pięknej. Otuliła się szalem, mimo popołudniowego słońca. – Tylko ten wiatr, no ale nie wszystko można mieć.
Mężczyzna w koszulce z napisem „wolontariusz” skinął głową w pędzie.
- Racja, racja, pani Wiesławo, racja, a teraz przepraszam, musimy podpiąć kabel, bo nam prąd siada, to lecę!
Starsza pani wzięła na kolana ratlerka, który usiłował ujadać, ale zachrypł, bo nie mógł naszczekać na wszystkich, których w tym momencie nienawidził.
- Chodź, psiątko moje. Pani Gosiu, a pani zostaje jeszcze?
- A tak, chcę posłuchać muzyki, bo zaraz ma zagrać zespół mojego wnuka – oznajmiła z dumą okrąglutka staruszka w różowej koszulce i niestety obcisłych dżinsach.
Przy sąsiednim stoliku zasiadły dwie młode kobiety w wielkich ciemnych okularach, blondynka krótko ostrzyżona i modnie podgolona z jednej strony, a druga brunetka w długiej fryzurze lekko podkręconej. Towarzyszył im milczący facet, który po kolei przyniósł na stół po piwie i kiełbasce. Kobiety wysłały dzieci na zjeżdżalnię i gawędziły o Aśce, która zeszła na psy, bo raz z tym, a raz z tamtym i w ogóle nie wiadomo, czyje to dziecko i z czego ona żyje. Gruba się zrobiła i w ogóle słabo wygląda, bo ciągle piwo pije z tym swoim, co tam teraz pod sceną się kiwa.
- Wieczoru nie ma, a on od rana pijany chodzi, ciągle w tej kurtce – podsumowała brunetka.
- Ja to bym tak nie mogła. Jedno piwo i tyle, przecież dzieci patrzą.
- No właśnie.
- Albo dwa, bo pić się chce po tej kiełbasie.
- I już trochę lać mi się chce – wyznała brunetka – ale tu chyba kibel po pięć zeta chodzi, co?
- Dołożysz zeta i masz następne piwo, to idź w krzaki – doradziła blondynka.
Przy stole zapanowała radość.
- Ja to jak bym poszła do pracy – rozmarzyła się blondynka – to bym chciała jakąś spokojną fuchę, na plaży robić na przykład, nie.
- Kurwa, jak w tym, no, w „Słonecznym patrolu” – zaśmiała się koleżanka potrząsając brązowymi lokami.
- No, jak ta, no z cyckami, Pamela, nie. Cały dzień opalać się, biegać, pływać, w bikini…
- Ty to byś mogła tam zagrać, ta, ale kurwa chyba deskę – odezwał się wreszcie facet – taką czerwoną, bo zawsze raka pieczesz jak słońce wychodzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz