Dobry lans to podstawa miejskiej egzystencji u niektórych przedstawicieli ludzkiego gatunku. Akceptacja w grupie lub własnej głowie to szczytny cel i aby go osiągnąć, wskazane są odpowiednie fryzury, barwy wojenne zwane makijażem, a także strój adekwatny do sytuacji. Poza tym dbanie o siebie to niezła opcja na poprawę nastroju o tej porze roku.
Wobec tego maseczki na twarz, lakier na paznokcie i zapraszam do relaksującej lektury. Jeszcze ciepłe, z archiwum, po lekkiej stylizacji i drzemce dla urody, odcinki 10, 11 i 12.
Gadka w city odc. 10: SKROMNY PREZENT
Gadka w city odc. 10: SKROMNY PREZENT
Dwie fryzjerki z trwałymi godnie reprezentującymi główny profil działalności niewielkiego salonu urody i zabiegów rozmaitych z ciałem związanych, mieszczącego się na wrocławskim Szczepinie, zasiadły z kubkami parującej, aromatycznej kawy i szeptały w kącie salonu, co chwilę podnosząc głos, uciszając się nawzajem i klnąc jak bosman co najmniej. Młodsza o dekadę lub dwie trzecia dziewczyna z naturalnie jasnymi włosami, o policzkach rumianych jak dojrzały owoc i posturze podobnie apetycznej, w kuszącym fartuszku fryzjerskim, strzygła uszami w kierunku koleżanek z salonu, ale nie mogła uczestniczyć w pogawędce być może służbowej, bo miała akurat klientkę, której ścinała, farbowała i upinała włosy, parzyła kawę, podawała telefon, wysłuchiwała tyrad pouczająco-moralizatorskich. Generalnie od ponad 2 godzin tkwiła przy tej kobiecie i miała serdecznie dość uszczypliwych uwag. Bardzo chciała usłyszeć, o czym mówią koleżanki, co nieco rozpraszało koncentrację na tym, które pasemko ma być jaśniejsze, a które wpadać w ciemniejszy ton.
- …że niby koc to za mało, focha będzie miała albo gorzej i obrazi się…
-… ja chciałam kupić kosz…
-…kosmetyczka taka z kremami, próbkami, chujami, ale jak ma, to ma, efektów nie widać, bo ryj ma jak z dupy świni…
-…i wychodzi na to, że się wszystkie złożyły, a teraz ta pinda mówi…
Zadzwonił telefon, ale personel starszy stażem był zajęty rozmową, żadna nie przejawiła chęci do odebrania.
- Przepraszam panią, odbiorę i zaraz wracam – najmłodsza fryzjerka z ulgą odłożyła nożyczki i popędziła do telefonu.
- Tak, słucham, salon… - Zakryła słuchawkę i scenicznym szeptem syknęła do koleżanek, zawzięcie dyskutujących nieopodal – ja się drugi raz nie składam, pierdolę taki interes i włażenie w dupę. Szefowa niech sobie sama kupuje prezenty, może jeszcze kurwa wycieczkę na Karaiby jej kupcie, kurwa, mówiłam, że ten kosz z owocami spoko albo kosmetyki z mydlarni też spoko, skromny prezent. No zwariowałyście chyba, a jak szefowa ma focha, to ja jej kurwa w dupę maszynkę włożę i suszarką popchnę, to wreszcie pójdzie na tę emeryturę, a wy zagryziecie się o jej stołek!
W salonie na moment zapanowała rzadko spotykana tu cisza, z lekkimi akcentami pstrykającej, bzyczącej w tle świetlówki, o którą z uporem obijała się oszołomiona, tłusta mucha.
- Tak, słucham pana, przepraszam. Co? Coś szumi, powtórzy… Nie, to damski salon, panów nie obsługujemy.
Gadka w city odc.11: KARTON LANSU
- …że niby koc to za mało, focha będzie miała albo gorzej i obrazi się…
-… ja chciałam kupić kosz…
-…kosmetyczka taka z kremami, próbkami, chujami, ale jak ma, to ma, efektów nie widać, bo ryj ma jak z dupy świni…
-…i wychodzi na to, że się wszystkie złożyły, a teraz ta pinda mówi…
Zadzwonił telefon, ale personel starszy stażem był zajęty rozmową, żadna nie przejawiła chęci do odebrania.
- Przepraszam panią, odbiorę i zaraz wracam – najmłodsza fryzjerka z ulgą odłożyła nożyczki i popędziła do telefonu.
- Tak, słucham, salon… - Zakryła słuchawkę i scenicznym szeptem syknęła do koleżanek, zawzięcie dyskutujących nieopodal – ja się drugi raz nie składam, pierdolę taki interes i włażenie w dupę. Szefowa niech sobie sama kupuje prezenty, może jeszcze kurwa wycieczkę na Karaiby jej kupcie, kurwa, mówiłam, że ten kosz z owocami spoko albo kosmetyki z mydlarni też spoko, skromny prezent. No zwariowałyście chyba, a jak szefowa ma focha, to ja jej kurwa w dupę maszynkę włożę i suszarką popchnę, to wreszcie pójdzie na tę emeryturę, a wy zagryziecie się o jej stołek!
W salonie na moment zapanowała rzadko spotykana tu cisza, z lekkimi akcentami pstrykającej, bzyczącej w tle świetlówki, o którą z uporem obijała się oszołomiona, tłusta mucha.
- Tak, słucham pana, przepraszam. Co? Coś szumi, powtórzy… Nie, to damski salon, panów nie obsługujemy.
Gadka w city odc.11: KARTON LANSU
- Jakim cudem stać cię na normalne fajki? – Pytanie było skierowane do świeżo wystrzyżonej, uczesanej, natapirowanej modnie dziewczyny w zielonym szaliku, wyraźnie kojarzącym się z kibicami wrocławskiej drużyny. Jej towarzysze w zielonych bluzach, czapkach i szalikach zarechotali, przytupując z zimna na przystanku tramwajowym. Zagadnięta zaciągnęła się papierosem i wzruszyła ramionami tak cienkimi, że studenci anatomii byliby zdumieni precyzją, z jaką ewolucja je udoskonaliła, by raczyły sobie radzić mając do dyspozycji mięśnie w postaci szczątkowej.
- Z normalnych chyba tylko bez filtra jeszcze mają cenę, taką kurwa do przyjęcia. Reszta kurewsko dużo kasy kosztuje, w chuj.
- Drogie są, kurwa dobre, no.
- Nie tylko mam normalne, to na dodatek, kurwa Marlboro. – Kandydatka na modelkę dla patologów rzuciła niedopałek na ziemię. – Dobry lans to dobra fajka. Nie wierzcie nikomu, kto kręci z tytoniu, leszcze.
Zaśmiali się wszyscy, najwyraźniej złotousta wzbudzała podziw głębią uwag o życiu.
- Kurwa, skąd masz? – Jeden z jej towarzyszy wyraźnie się zirytował. – Jak one w chuj kosztują, to skąd niby masz, nie pierdol.
- Skąd masz tyle siana, ja pierdolę. – Inni towarzysze również zgłaszali wątpliwości, co nieco nadszarpnęło wizerunek królowej, więc natychmiast zaprotestowała, godnie się prostując.
- Z akademików załatwiam, karton z paczkami po 8 zeta, kurwa. Jakby ktoś chciał, to załatwię, nie pierdol mi tu, że pierdolę, kurwa. Dobry lans mam, kurwa. Zobaczycie, że warto było czekać jak robiłam włosy.
Przez chwilę nikt się nie odzywał.
- Ty, sorry, nie. Kurwa, daj fajkę, nie, bo ten jebany tramwaj nie jedzie i czekamy jak te, no. Po osiem, ja pierdolę.
Gadka w city odc. 12: KOLORY FLAMENCO
Drzwi salonu kosmetyczno-fryzjerskiego brzdęknęły analogowo tradycyjnym dzwoneczkiem, gdy łysy tramwajarz mieszkający w pobliskim wieżowcu, niespodziewanie kończącym adresy kwalifikujące się do wrocławskiego Starego Miasta, wszedł do środka. Obok lady postawił małą suczkę z kokardką na podłodze i stwierdził, że dzisiaj to się nie godzi psa na zewnątrz wyrzucać.
- Ale ja musiałem, tak, tak, musiałem przyjść, bo ja po farbę jadę. Taka szara, taka dobra, tak, tak. Tanio będzie, bo ja załatwiam, tak, tak.
Fryzjerka z lokiem w eksperymentalnym kolorze cappuccino wyjrzała niemrawo zza kotary oddzielającej jej kącik socjalny, zawierający ekspres do kawy, stolik i krzesło, od reszty salonu.
- Co pan znowu wymyślił? Szefowej trzeba pytać. Jaką farbę? – Spytała bez entuzjazmu.
- Farbę, farbę, taka tu będzie pasować, jasna taka, szara, pasuje do tej, o, tu czerwonej, na kontrast panie pójdą, ja załatwię, taniutko będzie.
- No, ja nie wiem. My tu malowałyśmy kilka miesięcy temu, kolory flamenco. Szefowej trzeba pytać.
- Co? Czego?
- Wiosną malowałyśmy – kosmetyczka, która właśnie robiła klientce manicure odezwała się spokojnie, nie podnosząc wzroku znad precyzyjnego odsuwania skórek i natłuszczania ich oliwką. – Ładnie jeszcze jest. Chyba, że więcej kolorów flamenco pan znajdzie.
- Flamę?... Ale jaka to? Flamenco? – Trochę się zdziwił i zapatrzył na kosmetyczkę, młodą dziewczynę o urodzie blond piersiastej. – Do tego tu? Czy do tej szarej?
- W sumie to ja nie wiem, szefowej trzeba pytać. A gdzie pan tę tanią farbę znalazł?
- Zna się ludzi, wie pani, jak to jest. Tyle lat jeżdżę, to znam. Nie chcę się chwalić, ale znam dużo ludzi i mi mówią, wie pani – sąsiad wypiął wątłą klatę, piesek szczeknął krótko, jakby na potwierdzenie słów pana. Od lat jest motorniczym, typ społecznika, zasiada w radzie osiedla. Często zdarza mu się proponować, że coś będzie załatwiał, porozmawia w czyjejś sprawie i choć zdarza się, że nic z tego nie wyniknie, będzie z siebie bardzo zadowolony. Jak tylko wiosna zawita za oknem, facet jest gotowy do remontów, myje auto i przyczepę, lata, załatwia, tu zagai, tam zaczepi, z pieskiem się miota i rozmawia w windzie do siebie i otoczenia. Na przykład o tym, że miał kupić świetlówki, ale nie kupił, a nawet nic straconego, bo jutro jeszcze będą, to może i więcej kupi, bo warto mieć zapas.
- A pan tę szarą kupuje do domu? – Fryzjerka nadal wyglądała zza kotary i widać było tylko jej głowę, jak pacynki w teatrzyku dziecięcym. – Nie pasuje do domu, taka szara.
- Hmmm… - Zmieszał się i przyciągnął smycz z pieskiem, który radośnie obwąchiwał mały kosz na śmieci z obciętymi włosami. - Mam dzisiaj wolne, nie jeżdżę, a kolega dzwonił, że jest super tania farba, taka szara. – Powtórzył, nadal zmieszany – myślałem, że tu się przyda, paniom, że pomalować można…
- Bo taka szara to naprawdę w domu nie pasuje – kosmetyczka nadal nie patrzyła na sąsiada, zajęta pracą. Wysunęła lekko język z przejęcia i z dokładnością chirurga naczyniowego malowała paznokieć po paznokciu krótkimi, zdecydowanymi muśnięciami pędzelka. – Tutaj, rzeczywiście, jako kontrast, ale tylko z flamenco. Szefowej trzeba pytać.
- Kontrast?
- Wie pan, jaki? Taki ognisty. Jak… jak corrida. Taniec, krew, ciała wirują. Byk, szarżuje, kobiety mdleją…
Facet przełknął ślinę.
- Żeby się tam, wie pan, działo coś na tej ścianie. Ale to szefowej trzeba pytać.
- Acha – wyglądał na lekko ogłuszonego wizją flamenco, wirujących ciał oraz szarżującego byka. Wziął pieska na ręce. – Poszukam, pewnie, tak, tak, poszukam. Jak nie tam się znajdzie, to gdzieś indziej, tak, tak, ja znam ludzi, powiedzą mi.
- I żonę pan pozdrowi – mruknęła fryzjerka, dopijając kawę za kotarą. – Była wczoraj, włosy jej zrobiłam. Nowy kolor na wiosnę. Ognista kobieta.
Nie usłyszał, w drzwiach zderzył się z korpulentną kobietą w kanarkowym płaszczu.
- O, przepraszam – stęknął, piesek szczeknął krótko.
- Sąsiedzie, sąsiad to zawsze potrafi wziąć w obroty!...
I już go nie było, tylko brzdęknął dzwonek przy wejściu.
- Ale ja musiałem, tak, tak, musiałem przyjść, bo ja po farbę jadę. Taka szara, taka dobra, tak, tak. Tanio będzie, bo ja załatwiam, tak, tak.
Fryzjerka z lokiem w eksperymentalnym kolorze cappuccino wyjrzała niemrawo zza kotary oddzielającej jej kącik socjalny, zawierający ekspres do kawy, stolik i krzesło, od reszty salonu.
- Co pan znowu wymyślił? Szefowej trzeba pytać. Jaką farbę? – Spytała bez entuzjazmu.
- Farbę, farbę, taka tu będzie pasować, jasna taka, szara, pasuje do tej, o, tu czerwonej, na kontrast panie pójdą, ja załatwię, taniutko będzie.
- No, ja nie wiem. My tu malowałyśmy kilka miesięcy temu, kolory flamenco. Szefowej trzeba pytać.
- Co? Czego?
- Wiosną malowałyśmy – kosmetyczka, która właśnie robiła klientce manicure odezwała się spokojnie, nie podnosząc wzroku znad precyzyjnego odsuwania skórek i natłuszczania ich oliwką. – Ładnie jeszcze jest. Chyba, że więcej kolorów flamenco pan znajdzie.
- Flamę?... Ale jaka to? Flamenco? – Trochę się zdziwił i zapatrzył na kosmetyczkę, młodą dziewczynę o urodzie blond piersiastej. – Do tego tu? Czy do tej szarej?
- W sumie to ja nie wiem, szefowej trzeba pytać. A gdzie pan tę tanią farbę znalazł?
- Zna się ludzi, wie pani, jak to jest. Tyle lat jeżdżę, to znam. Nie chcę się chwalić, ale znam dużo ludzi i mi mówią, wie pani – sąsiad wypiął wątłą klatę, piesek szczeknął krótko, jakby na potwierdzenie słów pana. Od lat jest motorniczym, typ społecznika, zasiada w radzie osiedla. Często zdarza mu się proponować, że coś będzie załatwiał, porozmawia w czyjejś sprawie i choć zdarza się, że nic z tego nie wyniknie, będzie z siebie bardzo zadowolony. Jak tylko wiosna zawita za oknem, facet jest gotowy do remontów, myje auto i przyczepę, lata, załatwia, tu zagai, tam zaczepi, z pieskiem się miota i rozmawia w windzie do siebie i otoczenia. Na przykład o tym, że miał kupić świetlówki, ale nie kupił, a nawet nic straconego, bo jutro jeszcze będą, to może i więcej kupi, bo warto mieć zapas.
- A pan tę szarą kupuje do domu? – Fryzjerka nadal wyglądała zza kotary i widać było tylko jej głowę, jak pacynki w teatrzyku dziecięcym. – Nie pasuje do domu, taka szara.
- Hmmm… - Zmieszał się i przyciągnął smycz z pieskiem, który radośnie obwąchiwał mały kosz na śmieci z obciętymi włosami. - Mam dzisiaj wolne, nie jeżdżę, a kolega dzwonił, że jest super tania farba, taka szara. – Powtórzył, nadal zmieszany – myślałem, że tu się przyda, paniom, że pomalować można…
- Bo taka szara to naprawdę w domu nie pasuje – kosmetyczka nadal nie patrzyła na sąsiada, zajęta pracą. Wysunęła lekko język z przejęcia i z dokładnością chirurga naczyniowego malowała paznokieć po paznokciu krótkimi, zdecydowanymi muśnięciami pędzelka. – Tutaj, rzeczywiście, jako kontrast, ale tylko z flamenco. Szefowej trzeba pytać.
- Kontrast?
- Wie pan, jaki? Taki ognisty. Jak… jak corrida. Taniec, krew, ciała wirują. Byk, szarżuje, kobiety mdleją…
Facet przełknął ślinę.
- Żeby się tam, wie pan, działo coś na tej ścianie. Ale to szefowej trzeba pytać.
- Acha – wyglądał na lekko ogłuszonego wizją flamenco, wirujących ciał oraz szarżującego byka. Wziął pieska na ręce. – Poszukam, pewnie, tak, tak, poszukam. Jak nie tam się znajdzie, to gdzieś indziej, tak, tak, ja znam ludzi, powiedzą mi.
- I żonę pan pozdrowi – mruknęła fryzjerka, dopijając kawę za kotarą. – Była wczoraj, włosy jej zrobiłam. Nowy kolor na wiosnę. Ognista kobieta.
Nie usłyszał, w drzwiach zderzył się z korpulentną kobietą w kanarkowym płaszczu.
- O, przepraszam – stęknął, piesek szczeknął krótko.
- Sąsiedzie, sąsiad to zawsze potrafi wziąć w obroty!...
I już go nie było, tylko brzdęknął dzwonek przy wejściu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz