wtorek, 27 stycznia 2015

odc.122.: WRÓŻKA



Niewykluczone, że wszystkie poczekalnie dentystyczne mają ten sam zapach, identyczny w każdej z nich na całym świecie. To budząca respekt mieszanina środków dezynfekujących i odświeżaczy powietrza, a także tego czegoś, co kojarzy się z pierwotnym lękiem przed bólem. Aromat wywołany przez strach, który towarzyszy myślom o nieuchronnym spotkaniu z dentystą, obawę przed grzebaniem w miazdze, zdejmowaniem kamienia, ewentualnie - brrrr – borowaniem. Niezależnie od oferowanych współcześnie środków przeciwbólowych ten lęk jest w każdym, kto czeka na wizytę u stomatologa, o czym świadczą lekko sztywne uśmiechy pacjentów oraz ich rozbiegany wzrok, próbujący skoncentrować się na lekturze kolorowych magazynów plotkarskich, leżących w poczekalni.
Kobieta w futrzanej czapie trzasnęła drzwiami, rzuciła nazwisko dziewczynie rejestrującej pacjentów, a następnie gestem torreadora zdjęła płaszcz. Rozejrzała się po pustawej poczekalni, łypnęła okiem na faceta zasłaniającego się „Twoim stylem”, po czym wyjęła z kieszeni telefon natychmiast po tym, jak usiadła naprzeciwko wejścia do gabinetu stomatologa. Futrzana czapa pozostała na swoim miejscu, mimo że w poczekalni panowało miłe ciepło.
- …od roku te mleczaki jej wypadają. Czasem musimy kręcić nitką, ale najczęściej sama kombinuje językiem, aż ząb wyleci. Miałyśmy taką umowę, że ma chować każdego ząbka pod poduszkę, a Wróżka-Zębuszka w nocy przyjdzie i zostawi jej pieniążka. No, ząbek zabierze, nie. No. I co, jak to, i co? Gówn… - Urwała, przypominając sobie, że nie jest sama.
Facet spoglądał na nią zaciekawionym wzrokiem znad czasopisma, a pracownica przychodni zerkała znad biurka.
- Ekhm. Tego, no. Co to ja… Acha – podjęła nieco ciszej, ale z każdym kolejnym słowem nabierając decybeli. – I wiesz, to działało, mała lubi wróżki, jeden ząb, jeden pieniążek, nie. A tu w niedzielę przyjechała teściowa, cała tiu tiu, cholera mnie wzięła. Kupiła małej takie srebrne pudełeczko, dała i mówi, żeby tam chować ząbki. Na pamiątkę. Rozumiesz, co za cholera, no. I teraz córka się mnie pyta, kurwa, co ja mam jej powiedzieć. Pyta, no, mamo, mówi, to babcia jest Wróżka-Zębuszka? Bo teściowa też jej zostawia kasę za każdego zęba.

piątek, 23 stycznia 2015

odc.121.: BABSKA LOGIKA


Światło lamp jarzeniowych raziło w oczy mimo późnej, nocnej pory, ale nikt nie kwapił się do gaszenia, bo na sali pooperacyjnej leżały trzy pacjentki po cięciu cesarskim w różnym stopniu oszołomienia, dochodzenia do siebie i kontaktu z rzeczywistością, w której nagle przybyło na świat trzech zupełnie świeżych, zaczynających się wydzierać, malutkich obywateli. Między łóżkami ze stoickim spokojem krążyła położna, która nie takie rzeczy już widziała. Doglądała, pocieszała, podawała leki przeciwbólowe, gawędziła i ogólnie rzecz ujmując, dbała o wszystko. W salce tuż obok czuwała pielęgniarka nad wspomnianymi wcześniej trzema maluchami, które po chwili dołączyły do mam, tuląc małe pyszczki do wzruszonych policzków. Proces witania się ze światem można było uznać za rozpoczęty.
W tle toczyły się rozmowy, tak jak to bywa nocą, zwłaszcza gdy w jednym pomieszczeniu spotka się kilka kobiet. Tematy podrzucała położna, krzątając się bez chwili odpoczynku i zarażając dobrą energią całe otoczenie.
- Drugiego teraz mam, męża znaczy się. Pierwszy mnie oszukał i złamał.
- A co się stało?
- Zdradzał?
- Gorzej, przegrał wszystko w kasynie. A ja nic nie wiedziałam, nic.
- Jak to możliwe?
- Nic siostrzyczka nie zauważyła?
- A nic, bo pracowałam i myślałam, że on też pracuje. Między szpitalem i firmą kosmetyczną gdzieś byłam ciągle, a on miał ze szwagrem budowlankę robić, za grubą kasę. I ta kasa go zgubiła, czuł się pewnie, mnie nie było w domu, to zaczął chodzić do kasyna. Dowiedziałam się dopiero, jak przyszedł komornik. Wziął dom, auto, meble, wszystko. Zostałam z niczym.
- A mąż co?
- Tłumaczył się, potem uciekł, a ja zostałam z długami, bo nie było rozdzielności majątkowej. Rok mi zajęło, żeby wyjść z depresji, a z długów dalej wychodzę. Ale żyję, jestem i nie dam drugi raz się złamać.
- A teraz pani szczęśliwa?
- Z tym drugim tak, to były wojskowy, zajmuje się naszą córką, słowny jest i konkretny.
- O, mój też wojskowy, ale jeszcze pracuje.
- Pani to młodsza jest, ale wojskowi to porządni są. Konkretni.
- Tak, słowny jest.
- Ale że takie długi… To ile on tam grał?
- Podobno miesiącami, nie wiem, bo nie powiedział.
- I pani nic nie widziała, co za szok!
- No, przegrać tyle! Aż i auto, i dom cały, zgroza.
- Mój to raz wziął 500zł i poszedł na Świebodzki, to go tam ograli w czarne-czerwone. Przerżnął wszystko, jeszcze zegarek i kręcił, że zgubił. Wreszcie się przyznał, ale mu powiedziałam, że jak jeszcze raz pójdzie, to odejdę. I już tam nie chodzi.
- Niech go pani pilnuje. Teraz zwłaszcza, jak jest dziecko, to nie tylko dla pani.
- Tak, siostrzyczko, ma siostrzyczka rację.
- Kobiety to nie dbają o siebie, wie pani. Ja to codziennie tu widzę. Dbają o swoich mężów, o dzieci, a o siebie nic. Taka babska logika.

wtorek, 13 stycznia 2015

odc.120.: KURCZĘ BLADE


W osiedlowym salonie fryzjerskim (niepozornym na pierwszy rzut oka, bo wtopionym między sklep spożywczy i punkt oferujący kasy fiskalne), szalenie popularnym w okolicy, codziennie prężnie działa wielogłosowy chór damski. Obsada zmienia się tam każdego dnia, rotacyjnie, według harmonogramu, a cały skład klientek wytrwale trenuje konwersowanie synchroniczne. Objawia się to prowadzeniem rozmów wielowątkowych, z kilkoma osobami jednocześnie, odpowiadaniem na pytania bez szczególnego przywiązania do konkretnej kolejności, za to z wieloma dygresjami, opisem skojarzeń, odczuć oraz przemyśleń własnych i cudzych, zasłyszanych od bliższych lub dalszych znajomych, a czasem i nieznajomych. Właściwie wszystko jedno… Zupełnie obce sobie lub znające się tylko z widzenia przedstawicielki płci pięknej, po przekroczeniu progu salonu fryzjerskiego, porzucają opory w dzieleniu się najskrytszymi sekretami i rywalizują w arcytrudnej dyscyplinie, jaką jest mówienie o obawach, lękach, marzeniach i wymianie plotek, chociaż oczywiście żadna z nich za skarby świata nie przyznałaby się do obmawiania bliźnich. Takie miejsca działają kojąco i zapewniają poczucie bezpieczeństwa, niemalże jak azyl dla uchodźcy, gdy oprócz zabiegów upiększających ciało, np. w postaci maseczki pielęgnującej, nowej fryzury i kunsztownego manicure można choć na moment uzdrowić zmęczoną duszę, zrzucając nadmiar słów z głowy. A tego właśnie potrzebuje prawdziwa kobieta - a kto wie, czy nie bardziej niż wspomnianego manicure - odrobiny luzu w głowie, by nowe myśli, frazy i słowa miały gdzie powstawać. Inaczej wybuchnie, jak wulkan na Islandii.
Pewnego styczniowego, wyjątkowo ciepłego (plus 11!) i słonecznego dnia, okazało się, że kondycja włosów jednej z klientek budzi spore zastrzeżenia, a nawet obawy.
- Suche są, wie pani, kurczę. Widzę tu tendencję do wypadania i bardzo suche, to ja tu pani coś chyba zastosuję, kurczę – fryzjerka o posturze 9-latki, w służbowym fioletowym fartuszku troskliwie przyglądała się włosom klientki, oglądając wątłe końcówki pod światło. – A jak się pani odżywia? Może, kurczę blade, jakieś witaminy?
Kobieta siedząca przed lustrem spojrzała na fryzjerkę ze strachem, jakby ta informowała co najmniej o zbliżającej się zagładzie cywilizacji.
- Witaminy? No, też. No, normalnie – odparła nieco płaczliwie – odżywiam się. Sery jem. I jajka. I owoce, marchewki też jem. I mięso jem.
- Te tutaj, co się kupuje, a co by daleko szukać, tu obok, o, to sztuczne – rzuciła lekceważąco starsza pani, siedząca na kanapie przy oknie, ze sreberkami folii aluminiowej na głowie, skrywającymi dojrzewającą farbę. – Trucizny i antybiotyki, mówię pani.
- I dlatego ma pani suche takie, kurczę, truje się pani. Ja to tylko wiejskie biorę, od teściowej mojej siostry – pouczająco dodała fryzjerka. W tym momencie drzwi do zakładu otworzyły się i do środka energicznie wkroczyła kobieta obwieszona torbami i pakunkami. Fryzjerka obejrzała się i spytała ze zdziwieniem – Zuźka, a co ty taka zgrzana, goni cię ktoś?
- Dobiją mnie te wyprzedaże! – Zakrzyknęła nowo przybyła dość dramatycznie i osunęła się na kanapę obok starszej pani z farbą.
Fryzjerka odłożyła na chwilę nożyczki i odsunęła kotarę oddzielającą część socjalną saloniku od oficjalnej. – Jadziaaa, kurczę, zrób kawę dla Zuźki, bo padła nam tutaj!
Z zaplecza rozległo się pytające mamrotanie.
- Z mlekiem. Mnie też zrób, ciśnienie dzisiaj takie, że zasypiam na stojąco. I dla klientek zrób, kurczę.
- Dzięki, kochana jesteś. Mąż zwariuje, jak mu to pokażę, kartę mi zabierze albo co. Chyba zostawię coś u ciebie, bo mu ciśnienie skoczy.
- Stać go, to niech wie, że żona tanio kupuje. Tylko to ciśnienie, kurczę.
- Ma za wysokie, ale nie bierze leków, bo mówi, że na życie nie ma lekarstwa.
- Doskonale go rozumiem! Ech też z nerw wyszłam, jak mnie dzisiaj rano ciśnienie sąsiadka podniosła – Jadzia wyjrzała z zaplecza – wymądrzała się znowu, znaczy się. Całe Psie Pole ją słyszało, wredny babsztyl!
- To ty, kurczę, kawy nie potrzebujesz?
- A, napiję się, bo potem o trzynastej robię klientce masaż, to muszę mieć energię. Ale wiesz, wkurzyłam się, bo baba mi mówi, jak mam dziecko wychowywać.
- Takie to, wie pani, najgorsze – staruszka ze sreberkami pokręciła głową – człowiek chce, czy nie chce, z butami wejdą w życie.
- Niech se poradnik napisze, to kurczę, chociaż zarobi.
- O, to dobre.
- Zuźka, tylko na paznokcie dzisiaj poczekasz, bo Kaśka się spóźni.
- Spoko, są korki, pewnie utknęła, co?
- Nie, też poleciała na wyprzedaże. Zwariować z wami można. Mnie tak nie stać na latanie, kurczę, po sklepach, ja tu pracuję. - Fryzjerka łypnęła surowo na koleżankę i wróciła do klientki z suchymi włosami.
- Na takie suche, kurczę, to ja tu nałożę odżywkę i pani chwilę z tym posiedzi. A paznokcie jak? Łamią się?
- Łamią – wstydliwie wyznała klientka, która najwyraźniej pragnęła zapaść się pod ziemię ze wstydu. Schowała dłonie pod pelerynę.
- Kaśce powiem i też nałoży odżywkę. Z lnem taką ma, no rewelacja, kurczę.
- U nas i tak jeszcze nie jest tak źle z tym mięsem – oceniła starsza pani.
– To znaczy, kurczę blade, lepiej kupować wiejskie, a nie te sztuczne, co tu pani kupuje. Teściowa siostry ma kury i kaczki, jajka. Te ze sklepu to chemia i bez smaku, kurczę.
- Z żółtym żółtkiem, nie z pomarańczowym?
- No pewnie, kurczę.
- Ale ja…
- Nie ma się pani co tłumaczyć, każdy chce kupić taniej – bezlitośnie przerwała starsza pani kiwając głową ze sreberkami. – Córka mieszka pod Berlinem, za pracą pojechali, wie pani. I teraz mi płacze, mamo, po co myśmy tu przyjechali.
- Tak drogo, kurczę?
- Drogo, oczywiście, no to chodzą do tych tanich sklepów, jak to u nas ludzie robią, te wszystkie teska, aldi, te niemieckie, wie pani. I jej córeczka, dwa latka, a od tych chemicznych świństw piersi jej rosną! Lekarz im powiedział, że to od tego, bo kupują niezdrowe jedzenie, toż to chemia sama. Chcieli tanie kupować, to teraz mają, wie pani, same kłopoty.
- Tak, kurczę, słyszałam o tym. Córka mojej kuzynki, mieszkają na Nowym Dworze, kurczę, ma 10 lat i już okres dostała. Ja myślę, że to przez te kurczaki, kurczę blade. I te marchewki, wszystkie są równe. Takie same, kurczę.
- Tam już się ludzie uczą, że jak kupują tanio, to jakość gorsza. A u nas myślą, że tanio to jakaś super hiper okazja i się potem dziwią, że chorują.
- Zuźka, nie każdego stać na delikatesy, kurczę blade.
- Jakbym miała teściową na wsi, to nie kupowałabym w delikatesach, jeszcze nie zwariowałam!
- A wie pani, z tymi marchewkami, to czytałam taki artykuł ostatnio, że je tak projektują, bo te nierówne się nie podobały.
- Bo kurczę, zapomnieli, jak jedzenie wygląda. Jadzia, co z tą kawą? Ziewam i ziewam, kurczę.
- Zaraz się zagotuje woda, to przyniosę. – Jadzia wyraźnie chciała włączyć się do dyskusji, bo nie schowała się tym razem na zapleczu. - Zapomnieli, masz rację, nawet wczoraj kupowałam w warzywniaku miód, to jakiś facet się dziwił, że kupuję taki z pasieki, scukrzony. Że on takiego nie kupi, bo to zepsute…
- Pewnie mu ciśnienie skoczyło, jak mojemu mężowi. Byle powód i skacze.

wtorek, 6 stycznia 2015

odc.119.: KLINIKA DZIAŁA


Miły dla oka i kojący dla duszy, miejscami za słodki i zbyt pastelowy wystrój wnętrz w poczekalni między gabinetami lekarskimi z odpłatną opieką ginekologiczną, zakłócał agresywny strumień TVN24, bombardujący otoczenie z ogromnych płaskich telewizorów, zawieszonych na przeciwległych ścianach nad wygodnymi kanapami. Dźwięki i obrazy atakowały bezlitośnie zmysły pacjentek i personelu przekazem pełnym najświeższych, choć kompletnie nieistotnych wiadomości, przygnębiających newsów oraz zniekształceń wywołanych wichurą, skutecznie nadszarpującą cyfrową jakość nadawania i nerwy społeczeństwa. Ze względu na ciągły, potworny jazgot telewizorów i skaczące, migoczące kadry oferujące szczątkową wersję programu informacyjnego, nikt z oczekujących na wizytę u lekarza nie był w stanie skoncentrować się ani na programie TV, ani na lekturze jednego z wielu kolorowych czasopism, jakie przewidująco pozostawiono do dyspozycji pacjentów i osób towarzyszących.
Młoda dziewczyna w służbowym, przeraźliwie różowym uniformie i schludnie spiętych włosach, siedziała nieopodal drzwi wejściowych, ukryta za częściowo przeszklonym kontuarem. Z jej twarzy nie schodził uprzejmy, acz wystudiowany uśmiech, oczywiście niezbyt przesadny, jako że nadmierna ekspresja tego rodzaju mogłaby zapewne zrujnować mięśnie jej twarzy po całym dniu pracy. Witała pacjentki i kierowała je do właściwych gabinetów, proponowała herbatę lub kawę, przyjmowała opłaty za wizyty - była naprawdę zajęta i robiła kilka rzeczy jednocześnie. Nieustannie odbierała telefon, bo ten dzwonił właściwie bez przerwy, a kiedy nie dzwonił, dziewczyna oddzwaniała do tych, którym nie udało się wcześniej połączyć z kliniką.
- Dzień dobry, Klinika… W czym mogę pomóc? Proszę się nie martwić, Klinika działa, dzisiaj i jutro, także po weekendzie i w ogóle działamy, tak. Acha, a pani miała nadzieję, że jednak nie… Nie rozumiem… A na kiedy jest pani umówiona? Tak, sprawdzę, ale proszę podać pani imię i nazwisko… Niestety, nie mogę zaproponować późniejszego terminu, ponieważ dzisiaj nasi specjaliści mają umówione wizyty do godziny 22… Nie, przykro mi, rozumiem…  Chwileczkę, zaraz do pani wrócę… - Zakryła słuchawkę dłonią i z uśmiechem zwróciła się do postawnej damy, która właśnie weszła do poczekalni.
- Dzień dobry, pani…?
- Jestem umówiona na 17 do lekarki, ale nie pamiętam nazwiska. – Dama zamaszystym gestem zdjęła futrzany seledynowy płaszcz i omal nie przewróciła stojaka z ulotkami i broszurami. – Naustawiane tu…
- Zaraz sprawdzę, a jak się pani nazywa?
- To nazwisko, no, dziwne jakieś. Nie polskie chyba. Nie pamiętam, mówię.
- Acha, w takim razie proszę o PANI nazwisko i zaraz sprawdzę.
Dama podała swoje dane, nieco obrażona.
- Oczywiście, o 17, doktor… Teraz jest 16.30, więc proszę sobie usiąść i poczekać, pani doktor przyjmie panią za około 10 minut.
- Ale ja nie mogę czekać i specjalnie przyszłam wcześniej!
- Teraz pani doktor ma pacjentkę i nie ma możliwości, by została pani przyjęta w tym samym czasie.
- Przecież płacę wam za to, co za… - Mamrocząca dama usiadła gniewnie na kanapie, kolanem przesuwając o dobre pół metra wątłego faceta, który w obronnym odruchu podniósł gazetę.
- …już jestem, przepraszam, że musiała pani czekać, halo? A skąd państwo jadą? Proszę pani, ma pani wizytę przewidzianą na 40 minut, więc jeśli spóźni się pani ponad 30 minut, to daje lekarzowi naprawdę niewiele czasu na przeprowadzenie dokładnego badania. To nam kroi czas. Trochę za bardzo, niestety. Poza tym, za panią są już kolejne pacjentki… To nie jest kwestia dopłaty, tylko czasu tych wszystkich osób, PANI WYBACZY, ale… Tak, to nasz adres. To dokładnie naprzeciwko…  A skąd państwo jadą? Spod Opola aż, acha. Rozumiem, ale proszę mi wierzyć, dziś jest drugi dzień nowego roku i nie ma takich korków, jak zwykle, więc MAM NADZIEJĘ, że jednak państwo zdążą. A, GPS męża nie widzi tej ulicy, no to rzeczywiście, jest pewien kłopot… Jak już mówiłam, nie możemy dzisiaj przełożyć wizyty, chyba że na inny dzień? Acha, rozumiem. W takim razie, proszę postarać się nie spóźnić więcej niż 5-10 minut… Tak, a JA PRZEKAŻĘ pani doktor, że jest taka sytuacja. Tak, do zobaczenia.
- Dzień dobry, tu Klinika… Przed chwilą dzwoniła pani do nas i oddzwaniamy… A czy jest pani już naszą pacjentką, czy to pani pierwsza wizyta u nas? Acha, dobrze, zaraz sprawdzę grafik lekarzy na przyszły tydzień… Proszę pani, to prywatna klinika, więc niezależnie od sporu lekarzy z eNeFZetem nasza Klinika działa. Tak. Do 22. Tak, jak jest napisane na stronie, tak. A jest pani w ciąży, czy to wizyta ogólna? Recepta, acha. Niestety, żeby wypisać receptę, lekarz musi panią zbadać. Tak, proszę pani, o tym zawsze decyduje lekarz, nie ma innej możliwości. Termin… Środa, a przed południem, czy raczej później? Tak, wobec tego wpiszę panią do doktor… na 16.30. Chwileczkę, proszę moment poczekać, zaraz do pani wrócę… Już po wizycie, pani Krysiu, tak?
Z jednego z gabinetów wyłonił się wielki, pękaty ciążowy brzuch, a zanim podążała wyraźnie zmęczona, ale zadowolona właścicielka.
- Tak, już po. Mam przyjść za tydzień, wpisze mnie pani?
- Oczywiście, czyli to będzie za tydzień… O tej samej porze pani pasuje, tak?
- Dobrze, tak.
- Wpisuję tu panią i proszę jeszcze, tu ma pani rachunek za dzisiaj.
- Acha. A to zaraz, bo nie wiem, czy mam gotówkę.
- U nas można też kartą płacić, proszę się nie martwić.
- I to mnie właśnie martwi. Proszę…
- Dziękuję bardzo. Do zobaczenia za tydzień! Halo? Już jestem, przepraszam… Zaraz wpiszę panią, ale najpierw… Tak, cennik na naszej stronie jest aktualny. Proszę o pani godność. Słucham? Proszę podać imię i nazwisko… Już sprawdzam… Czy na pewno nigdy wcześniej pani u nas nie była? Acha, pół roku temu… No właśnie, bo mam tu w systemie osobę, która się tak samo nazywa… Czy pani PESEL to…? Tak, mam ten sam. Czyli była już pani u nas, JA ROZUMIEM, że kontynuacja… Przykro mi, ale nawet jak zrobi pani przelew, to nie możemy wysłać recepty pocztą. Proszę zrozumieć, że minęło ponad pół roku, więc teraz lekarz panią zbada i oceni… Nie, NIESTETY, wyłącznie lekarz podejmuje takie decyzję, przecież mogły wystąpić jakieś przeciwwskazania… Nie, ja nie jestem lekarzem i dlatego… Proszę pani, nie ma takiej możliwości, za wizytę jest jedna stała opłata, nie ma możliwości za samą receptę i oczywiście nie… Halo? HALO?

czwartek, 1 stycznia 2015

odc.118.: W PIONIE


Osiedlowy sklep monopolowy pękał w szwach mimo przepołudniowej pory. Od rana wewnątrz i na zewnątrz przybytku pełnego dóbr wszelakich i szkodliwych w nadmiarze błąkali się potencjalni klienci, którzy z różnych przyczyn postanowili zaopatrzyć się w trunki, słodycze i przekąski tuż przed zamknięciem sklepu, co w Sylwestra miało nastąpić zdecydowanie wcześniej niż zwykle. Miejscem pełnym procentów i nie tylko rządziły dwie ekspedientki. Jedna, wysoka jak Sky Tower, krzątała się po zapleczu, nosząc skrzynki i kartony z towarem, zaś druga, mniejsza o 2/3, ale niemalże dorównująca koleżance obwodem, ze służbowo odętą miną obsługiwała klientów.
- Tych czekoladek z maczkiem proszę, taką rozsądną garść albo dwie…
- Tyle? – Srogie spojrzenie sprzedawczyni o posturze hobbita sugerowało, że tyle wystarczy. Bo tak.
- Jeszcze proszę dodać drugie tyle, teraz jest kilka dni wolnego, to moi i tak zjedzą.
Sprzedawczyni fuknęła niczym kotka na gorącym, blaszanym dachu i z lekką niechęcią wróciła do lodówki z czekoladkami. Przysunęła sobie mały taboret i wspięła się na wyżyny, by sięgnąć po drugą porcję maczków.
- Ale chyba nie na raz? – Wielka postać w fartuchu z reklamą dolnośląskiego piwa wychyliła się zza wieży ze skrzynek z butelkami po piwie. Klientka odpowiedziała uśmiechem.
- Pewnie, że nie. Nie dam im wszystkiego dzisiaj, ale wolę mieć zapas.
- Racja, trzeba mieć jakieś argumenty w zanadrzu. – Monumentalna sylwetka uśmiechniętej sprzedawczyni rozjaśniła wnętrze sklepu, gdy zbliżyła się do lady.
- O, panie Waldemarze, dawno pana u nas nie było!
Spojrzała na kolejnego klienta, który chwiał się nieco, gustownie ozdobiony kilkudniowym zarostem i wielotygodniowym niepraniem odzieży wierzchniej. Wyraźnie zaznaczał teren intensywną wonią, przez co pozostali klienci starali się trzymać w rozsądnej odległości, gwarantującej pewien komfort psychiczny oraz zapachowy.
- W Biedronce podrożało? – Rozległo się z nutką kpiny za lodówką z czekoladkami, gdzie ukryła się niższa z ekspedientek, żując coś ze smakiem.
- E, niee – grzecznie zaprzeczył pan Waldemar głosem ochrypłym i noszącym ślady wieloletniego użytkowania tytoniu. – Córka przyjechała na święta. Ciągle mi czegoś zabrania. Tato, ty nie pij, mówi. I co ja mam zrobić, pani kochana?
- Ech, te dzieci – westchnęła lodówka, mlaskając i szeleszcząc papierkami po czekoladkach. – Sztorcują nas nieustannie.
- Najpierw mówi, że tato, ty się do pionu trzymaj, pierwsze do świąt, potem, że zaraz Nowy Rok będzie, mówi. Do pionu, tato. I żebym cię tu pod bramą nie widziała. Ani pod sklepem, mówi.
- To co podać, panie Waldemarze?
- Nie wiem, coś na szybko dzisiaj, bo zaraz muszę do domu. Ćwiartkę „Żołądkowej” i dwie „Perły”…
- A córka długo zostaje? – Spytała współczująco gabarytowo imponująca sprzedawczyni, poprawiając jednocześnie służbowy fartuch, który niesfornie podwijał się w okolicy brzucha.
- Za kilka dni jedzie. Nic mi nie wolno – poskarżył się pan Waldemar.
- Ech, te dzieci – niewysoka, acz okrągła ekspedientka wyszła zza lodówki i kolejny raz westchnęła, przy okazji pokazując ślady po czekoladzie na zębach. – Jak ja lubię te słodkie, no i co poradzę. A syn też mi mówi, mamo, a tego nie wolno, a tamtego lekarz zabronił. I co nam z życia zostało?