czwartek, 29 maja 2014

odc.57.: W SZOKU



Skwerek w pobliżu sklepu monopolowego, sporadycznie porośnięty trawą (regularnie zasilaną głównie moczem), krzewami o kondycji gruźlika po maratonie, drobiazgowo upstrzony śmieciami, nie różni się absolutnie niczym od takich samych skwerków na całym świecie. W takich miejscach zawsze można spotkać stałych bywalców, chwiejących się na wietrze w oparach procentów, prowadzących dyskusje mniej lub bardziej bełkotliwe, w zależności od stopnia upojenia, wspomagane żywą gestykulacją, przerywane jedynie wtedy, gdy na horyzoncie pojawi się nowy kompan biesiady lub potencjalny dobroczyńca, który być może na odczepnego rzuci grosz lub dwa i będzie można skoczyć po kolejne piwko lub coś mocniejszego. Rozmowy toczą się od świtu do późnej nocy, w każdych warunkach atmosferycznych, czemu sprzyja niewielki daszek między sklepem a skwerkiem, ale i tak należy podziwiać żelazną konsekwencję i godną zazdrości zdrowotną wytrzymałość dyskutantów. Rozmawiają o wszystkim: o życiu swoim i cudzym, aktualnych wydarzeniach w okolicy i na świecie, o tym, co ich nurtuje, o problemach i radościach, o bliźnich bliższych i dalszych. Dyskutują żywo i z zapałem, językiem barwnym i soczystym, co jakiś czas zawieszając się w zadumie i refleksji.

- W szoku jestem, kurwa. W szoku – zachrypiał głosem stuletniego jazzmana łysawy niski facecik w zastanawiająco czystych butach, jaskrawo kontrastujących z resztą stroju, delikatnie rzecz ujmując, mocno zaniedbaną. Trzymał butelkę piwa, z której co jakiś czas pociągał łyk, na zmianę z kolegami.

- Dlaczego, Kaziu? Daj no łyka, kurwa. – Zatroskał się przyjaciel postury niedźwiedzia w kurtce jeansowej z kwiecistym wzorem na plecach. Z tylnej kieszeni spodni wyjął sfatygowaną paczkę papierosów, postukał nią o dłoń. – Zapal, Kaziu.

- Dzięki, no – Kaziu zaciągnął się dymem i rozkaszlał, a kolega troskliwie poklepał go po plecach. – W szoku, nie, bo ta jebana woda tak szybko, nie.

- Mówwwię wwwam – nieco bełkotliwie włączył się do rozmowy trzeci mężczyzna, oparty o drzewo, zapewne dla lepszej perspektywy. – Żżze zzznowu kkkurwa bbędzie pow…powódź będzie, mmmówię wwwwam.

- A chuj tam, przecież już nie pada – zdziwił się niedźwiedź. – No kurwa, bez deszczu nie ma powodzi – dodał pouczająco i chlapnął sobie, ze smutkiem stwierdzając, że to był ostatni łyk, bo butelka nagle opustoszała. – Kaziu, no kurwa, trzeba kupić, bo się jebane skończyło.

- W szoku jestem, kurwa, mówię, tak szybko ta woda spadła i płynęła. A potem chuj, zniknęła, w szoku jestem, jebana woda.

- Jjja jjjuż nnnic nnnie mmmmamm.

Niedźwiedź przeszukał kieszenie i znalazł kilka monet.

- Pięćdziesiąt pięć, sześć, siedem – mamrotał, przeliczając pieniądze – bez dwóch groszy, kurwa, postarajcie się, kurwa.

- Mam pięć – oznajmił dumnie Kaziu. – I tak kurwa, szybko, nie, ten, no, strażacy pompowali z piwnicy, bo już na pierwszym schodzie ta woda była u nas, kurwa.

- I co, Kaziu, w piwnicy masz wodę? Kurwa, to tam wszystko pływa, nie?

- Heeeej żegluuujżeeee żżeglaaarzuuu całą nooockkkę pooo mmmorzu…! – Pełną piersią i nawet trafiając w melodię zaintonował spod drzewa mamroczący. – Heeeej!

- Nie drzyj się, kurwa, Janek, bo znowu psy wezwą i zajebią, no. Kaziu, skocz do sklepu, muszę go tu kurwa przypilnować, bo zajebią.

- Ej, kurwa, tu jest więcej, na dwa wystarczy – ucieszył się Kaziu. – No, jebany, mamy na dwa browary, w szoku jestem.

- Tylko żebyśmy nie czekali, kurwa, jak ostatnio. Już kurwa myślałem, żeś jebany do browaru pojechał po piwo, nie.

- …caaałą nnnooockę pppooo mmmooorzuuuu…!

poniedziałek, 26 maja 2014

odc. 56: SZAŁU NIE MA (SĄ AKTY TRZY)

We wrocławskim aquaparku w weekend nie ma tłumów tylko i wyłącznie bladym świtem, gdy w kolejce do kasy stoją przedstawiciele geriatrii cierpiącej na bezsenność oraz rodzice młodocianych budzików, wstających wraz z pierwszym pianiem koguta.
Dialogi toczą się leniwie, nieśpiesznie, na dowolne tematy. Obcy ludzie zwierzają się sobie z sekretów i wstydliwych przeżyć, jakby negliż kąpielowy uzasadniał porzucenie codziennych oporów i barier. Nastrój ten, podsycony atmosferą słonecznego weekendu, swobodny i sprzyjający pogawędkom raczej luźnym, najwyraźniej udziela się otoczeniu: pracownikom basenów, aquaparkowej kawiarni, baru z pączkami i ekipie sprzątającej. Bul, bul, bul, płyną dialogi.


AKT I
Basen solankowy, umieszczony na zewnątrz obiektu, jest najczęściej wypełniony ludźmi w wieku raczej podeszłym, którzy z lubością obwieszczają otoczeniu swe schorzenia i nastawiają obolałe części ciała pod dysze wodne o różnej sile rażenia, delektując się wspaniałym masażem. Starszy, łysy jak kolano facet o imponującym zaroście na plecach, doholował się do jednej z dysz, po czym zakotwiczył jak tankowiec na rafie, tuż obok damy w zbliżonym wieku, usiłującej jednocześnie moczyć całe ciało w wodzie i nie ochlapać ciemnych okularów wielkości wiaty przystankowej oraz fryzury teoretycznie bardzo trwałej.
- O, to to to – wysapał facet – nikt tak jak woda nie wymasuje, nie sądzi pani? Nikt, a proszę mi wierzyć, znam wszystkie masaże.
Kobieta mruknęła coś, odwracając się do niego piegowatymi plecami, ale łysego to nie zraziło.
- Pani to, za przeproszeniem, zdrowo wygląda, nie to co ja. Mam taki kręgosłup, że aż się za głowę złapał. Ten lekarz, wie pani. Trzy godziny trwało, jak tam siedziałem, żeby zrobić zdjęcie, oglądali je, komisja cała. Chciałem się dorobić, to się dorobiłem. Tak. Tyle to trwało, zanim była diagnoza, aż się tam kawy napiłem, na papierosa wyszedłem. A ten lekarz, wie pani, to sensowny. Porządny taki. Nie to, co inni, nie wiadomo skąd są. Ten dobry, młody, kilka lat w Stanach siedział… A, to do widzenia – ocknął się, widząc, jak kobieta z trwałą odpływa w stronę wyjścia.


AKT II
Jacuzzi chlupotało wesoło, burcząc dyskretnie bąbelkami, gdy dwie młode dziewczyny, obie w kolorowym bikini, krótkich fryzurkach i opalenizną wprost z łóżek turbo, z chichotem wskoczyły do środka. Obie oparły stopy ze starannym pedicure na brzegu basenu i ułożyły się wygodnie.
- I co, będziesz świadkować?
- Nie mam wyboru, w końcu to siostra się hajta, nie.
- Jasne, ale to zawsze trochę słaba sytuacje, kurwa. Ale nie łam się, może będzie fajna biba, poznasz kogoś, nie. A co założysz?
- Nie wiem właśnie, muszę kupić coś, ale nie wiem co. Nic nie ma fajnego, nie.
- No, masakra, nie.
- No. Połazimy później po galerii, to coś znajdziemy.
- Dobra. A resztę załatwiłaś? Bo wiesz, jak ślub jest, kościelny to pełno tego do załatwiania.
- No, byłam u spowiedzi, ale sytuacja była, myślałam, że kurwa padnę, nie.
- O kurwa, i co?
 - I mówię, że nie byłam dwa lata, proszę księdza. A on mówi, no nie wierzę, czujesz gościa? Mówi, że szału nie ma.


AKT III
Ziewając tak, że o mało nie połknęła na raz wszystkich pączków, ciemnowłosa dziewczyna w służbowym stroju składającym się z bluzki polo, spódniczki nad kolano i fartuszka kelnerki, sennie oparła się o blat baru i obserwowała bez entuzjazmu nadciągające tłumy ludzi spragnionych wymoczenia się w basenach. Ruda koleżanka w identycznym stroju szturchnęła ją łokciem.
- Obudź się, królewno, bo znowu szef zobaczy i poleci ci po napiwkach.
- W dupie go mam, niech se wsadzi te grosze. Mam dosyć tej roboty, rok tu jesteśmy i co, kurwa, nic z tego nie mamy. Cała niedziela w dupę. Spałam dwie godziny, bo impreza u nas była.
- Kawy się napij – poradziła ze współczuciem ruda. – I wiesz, był tu wczoraj ten koleś, wiesz który, ten co pytał o ciebie.
Ciemnowłosa obudziła się momentalnie i oko jej błysnęło.
- I co? Mówił coś o mnie?
- No, coś mówił, że cię kojarzy. Ze szkoły chyba, nie, że do dwójki chodziłaś…
- Chyba do jedynki, nie.
- No, właśnie. I mówił twoje imię i nazwisko. No, a skąd ja mam kurwa wiedzieć, jak ty masz na nazwisko, jak ciebie nie ma na fejsie.

piątek, 23 maja 2014

odc.55: MUZEUM LUDZI


Czarne bujne loki zalegające na głowie kobiety przypominały drzemiącego pudla i swobodnie kołysały się na wietrze, gdy przystanęła przy drzwiach poczty.  W ręce miała sporych rozmiarów przesyłkę, na ramieniu torebkę wielkości tira, a dookoła niej biegał dziarski kilkulatek, wydający z siebie bardzo głośne dźwięki, takie jak „puffff”, „bummm” i „patrz, mamaaaaa patrz jak skoczyłeeeem”.
Przed nią stało kilkoro emerytów i wspólnie czekali, aż pracownicy poczty otworzą drzwi, bo nikt jak zwykle nie pamiętał, że poczta od jakiegoś czasu jest czynna dopiero od 10.00.
Do kobiety z pudlem na głowie podeszła znajoma, też z paczką. Damy przywitały się wylewnie, a jednak tak, by nie zgnieść przesyłki jednej i drugiej.
- Co wysyłasz? Duże, no, wykosztujesz się – zagaiła kobieta bez pudla na głowie, która w miejscu fryzury miała rzadkie sianko, smętnie reagujące na powiewy wiatru.
- A, daj spokój, problemy tu mam, same problemy. Mój mąż zamówił przez net gry dla dzieci i przysłali mu inne, bo tamtych nie mieli, więc odsyłam. Agresywne takie, nie dla dzieci na pewno. On se zamawia, a ja latam. Mówię ci. MARIUSZKU NIE SKACZ Z MURKA! A ty co?
- Sprzedałam na Allegro, wiesz, album z fotkami Wrocławia, ten co kupił wydziwia i chce specjalną przesyłkę, i muszę tu stać. No, ale przynajmniej ciebie spotkałam.
- Tak, fajnie – powiedziała spod pudla bez entuzjazmu i z roztargnieniem przyciągnęła do siebie syna. – Mariuszku uspokój się na chwilę i powiedz cioci dzień dobry.
- Nieeee! Ja chcę skakać!
- GRZECZNY BĄDŹ, BO NIE BĘDZIE HUŚTAWKI!
- Dzień dobry, ciociu – powiedział grzecznie chłopczyk do kobiety, którą najwyraźniej zobaczył pierwszy raz w życiu.
 Sianko uniosło się na podmuchu wiatru i zafalowało.
- Jaki dżentelmen, no no no, jak podrósł! Ostatnio cię widziałam, jak byłeś taki malutki, taki – pokazała jaki, a Mariuszek umknął w stronę murka, by kontynuować serię skoków.
Matka odprowadziła go czujnym wzrokiem i westchnęła, a ta z siankiem rozejrzała się niecierpliwie.
- Taka kolejka, a jeszcze nie otworzyli? Kurde, spóźnię się do pracy. No, spóźnię się. Taki fajny projekt teraz robimy, super ciekawy, wiesz, dostałam podwyżkę i w ogóle. A ty pracujesz?
- Nie, szukam.
- Acha.
- ZAPOMNIJ O HUŚTAWCE, JAK TY SIĘ ZACHOWUJESZ?!
Przez chwilę zapanowała niezręczna cisza, przerywana jedynie okrzykami radości, dobiegającymi od strony murka.
- A ten, tego… No… Co tam u ciebie tak poza tym?
- Stara bida – pod pudlem pojawił się wymuszony uśmiech, ale sianko nie odpuszczało przesłuchania. – MARIUSZKU, PROSIŁAM NIE SKACZ!
- Pisałaś na fejsie, że idziecie na Noc Muzeów, i co, fajnie było?
- Tak sobie, wiesz. Najpierw strasznie zmokliśmy koło Uniwersytetu, dżinsy tak mi namokły, że się ledwo ruszałam – poskarżyła się. – W sumie mieliśmy nie iść, ale Marianka, nasza starsza córka, chciała bardzo, że do szkoły dużo zobaczy, to poszliśmy. MARIUSZ CHODŹ TU DO MNIE BO ZLECISZ! Niech dziecko pokorzysta, jak za darmo.
- No pewnie, to ponoć ciekawe i super okazja. No i co widzieliście?
- Głównie kolejki, bo dużo ludzi. W Ossolineum coś o „Panu Tadeuszu”, ale staliśmy daleko i nie słyszałam. Potem udało się wejść do tego Muzeum Poczty, czy jak mu tam, to fajne nawet było. Takie stare znaczki, mąż oglądał. MARIUSZKU CAŁY SIĘ JUŻ SPOCIŁEŚ! Nie zdążyliśmy do współczesnego na cygański piknik, to chcieliśmy jeszcze popatrzeć do Architektury, bo córka mówiła, że jakieś rzeźby będą palić. Ale mąż zaczął kichać, to wróciliśmy do domu. Też jeszcze mam katar, tak zmokliśmy. Moja Marianka cały tydzień do szkoły nie poszła, bo kaszle. MARIUSZ DO MNIE, POWIEDZIAŁAM!
- Acha. Czyli niezbyt wam się podobało? My nie poszliśmy, wiedziałam, że będzie tłok, no i ten deszcz.
- Nie, no w sumie fajnie było… STÓJ TUTAJ JAK CZŁOWIEK! Te muzeum to nudne, no rzeczywiście. No ale wiesz, za darmo i tyle ludzi. Dużo znajomych spotkaliśmy. Wreszcie było z kim pogadać, bo tak to w domu siedzimy.

środa, 21 maja 2014

odc. 54: SORKI, STARA


Korytarz poczekalni w przychodni rozbrzmiewał odgłosami pokasływań, kichnięć, odchrząkiwań i westchnień. W ten upalny dzień pacjenci z ulgą ocierali spocone czoła i inne części ciała chusteczkami, korzystając z miłego chłodu, jaki z urzędu oferuje państwowa służba zdrowia. Wystrój przychodni to tradycyjna mieszanka barw zimnych, sugerujących sterylną czystość oraz odcieni zielonych, tonujących nastroje społeczeństwa rozgoryczonego jakością oferowanych tu usług.

Na tym dyskretnym tle mocno wyróżniał się zachrypnięty głos czarnowłosej, opalonej dziewuszki z za mocnym makijażem, odzianej w legginsy, białe kozaczki (sic!) i bluzkę ze sporym dekoltem. Na ramieniu miała torebkę koloru czarnego, z przeraźliwie złotawymi ozdobami, silnie przykuwającymi uwagę, co najmniej tak samo jak jej głośna rozmowa telefoniczna, której musieli wysłuchać wszyscy zgromadzeni.

- …i powiedziałam jej, sorki stara, nie. No, tak jej powiedziałam. Tej Gośce, nie, a komu. Sorki, stara, ale do Hiszpanii nie ogarniesz, bo lecimy zaraz w lipcu, przed Francją, bo żeśmy se bilety wykupiły. A co miałam jej powiedzieć? Nie, coś ty, stara, sorki. Powiedziałam jej, że spoko, ale mnie to nie pasuje. A co, skłamać ją miałam? No sama powiedz, no. Nie chciałam ją skłamać, ja świnia nie jestem, kurwa, czekaj stara – musiała przerwać, bo otworzyły się drzwi do gabinetu lekarskiego i połowa korytarza poderwała się z nadzieją. – E, to tylko pielęgniarka… Nie, jeszcze czekam. No, tej lekarki jeszcze nie ma, na razie z kartami latają i nie wiadomo czy mnie dzisiaj przyjmie, bo przede mną ponad dziesięć osób. A ja muszę, sorki stara, ale ja muszę, bo kaszlę i kaszlę. Tak, no i szef mi kazał. Stara, że mam przestać. Pojebany jakiś, mówi, że klientów straszę i do zupy mam nie kaszleć, hehehe, khe, khe, khe – rozkaszlała się, jakby na dowód tych słów.

Siedzący tuż obok starszy pan, na którego głowę nakaszlała, wymamrotał coś z oburzeniem, ale dziewczyna nie zauważyła tego, pochłonięta rozmową.

- Sorki, stara, kaszlę kurwa i kaszlę, nie, umrzeć można. Dobra, nie smęć, leczę się, nie. Ej stara, sorki, ale się leczę. Teraz po zwolnienie przyszłam. Mejkapu prawie nie mam, żeby wyglądać, wiesz, bo kaszleć to se każdy może, nie. I wiesz, stara – odrobinę ściszyła głos, co w praktyce oznaczało, że przestała krzyczeć, ale i tak jej głos niósł się swobodnie całą długością korytarza – Ja myślałam, że nic nam z tego wyjazdu nie wyjdzie. Nie, stara, mówiłam ci, wiem że Hiszpania to mus, bo bilety już mamy, ale tej Francji się bałam, bo nie byłam jeszcze nigdy. No, wiem, że ty też, nie, ale promocja to wiesz, trzeba korzystać, nie. Rok temu w tej Hiszpanii to żeśmy rządziły, staaara – westchnęła i kaszlnęła kilka razy. – I dałyśmy radę bez języka, nie. Bałam się teraz tej Francji i nawet… Ale potem pomyślałam, nie, sorki stara, języka nie znam, kurwa, ale na miejscu ogarnę, nie. Każdy tak robi. Sorki stara, ale każdy, nie, po chuj się uczyć, jak potem lądujemy i nic nie pamiętam, nie. Nie martw się, ty się ciągle czymś martwisz. Ta Gośka też mi mówiła, że ty się ciągle czymś martwisz. Ja się nie martwię, nie. I co z tego, że jest nudna. Co z tego, sorki stara, ale śpimy u jej brata, no to musimy ją wziąć do tej Francji, a resztę ogarniemy na miejscu. Czekaj, bo ja jedenasta jestem i tu pilnuję… JA ZA TĄ PANIĄ STAŁAM! - Na korytarzu zapanowało zamieszanie wywołane pojawieniem się lekarki, która z surową miną zmierzyła kolejkę oczekujących i z miną cierpiącej za miliony otworzyła drzwi gabinetu. Tłum pacjentów przegrupował się i karnie ustawił według kolejności rejestracji. - Lekarka idzie, no, to sorki, stara!

poniedziałek, 19 maja 2014

odc.53: ELEGANTKA ODSTRZELONA


Kontrast pomiędzy wyglądem obu dam był uderzający.
Pierwsza z włosem rzadkim i rozwianym, bardzo wysoka, żylasta jak Madonna od 20 lat i bardzo chuda, w szaroniebieskim, brudnawym fartuchu roboczym (takim, jakie nosiły panie teoretycznie sprzątające np. szkołę podstawową w czasach późnego PRL, a w praktyce pijące kawę z „wkładką” i plotkujące w kanciapie szatniarki całymi dniami), w obuwiu zdradzającym intensywną, wieloletnią eksploatację i głęboką niechęć do czyszczenia, z okiem jednym i drugim pomalowanym wedle mody obowiązującej w okolicy roku 1987, z klasyczną miotłą w dłoni, dzierżoną niczym oręż bojowy, służącą głównie do podpierania się podczas niekończących się pogawędek.
Jej znajoma była nieco niższa, starannie uczesana, z dyskretnym makijażem, w czerwonym płaszczu pieczołowicie wyprasowanym i bez śladu zagniecenia, w butach czystych jak marzenia pensjonarki, z klasyczną niewielką torebką pod pachą i parasolem w dłoni, z nieśmiałym spojrzeniem i uprzejmym uśmiechem.
- No fiu fiu, nie poznałam! Nie poznałam! Odstrzelona! Elegantka odchrzaniona! Fiu fiu, nie poznałam!
Słysząc ryknięcie z pełni płuc damy w fartuchu, kobieta w czerwonym płaszczu drgnęła i przez ułamek sekundy rozważała ucieczkę w przeciwną stronę, ale bardzo jej w tym przeszkadzał żywopłot okalający drogę miedzy blokami oraz smycz zagradzająca trasę ewakuacji. Smycz była trzymana z jednej strony przez staruszka w dresie, a z drugiej przez wściekle ujadającego jamnika, który demonstrował w ten głośny sposób nieżyczliwe uczucia wobec stada gołębi.
- Dzień dobry.
- No, no, ale elegancka, wystrojona! Aż nie poznałam dzisiaj, nie poznałam, taka odstrzelona, płaszczyk taki, no?
- Oj, zaraz tam, nie, zaraz elegantka – broniła się oskarżona nieśmiało. – To stary płaszcz, córka mi pofarbowała, żebym mogła jakoś wyglądać, wie pani. Czasem trzeba, żeby chciało się wyjść z domu. – Westchnęła. – To tak dzisiaj tylko, w sumie sama nie wiem dlaczego.
- Ależ dzisiaj, co pani mówi, fryzura nowa, nowa i szałowa, styl taki, jak z wielkiego świata, co też pani tak dzisiaj? – Głośne wrzaski były dość wyczerpujące, więc dama z miotłą wsparła się z ulgą na narzędziu zamiatającym i wyjęła z kieszeni fartucha wymiętą paczkę papierosów. – Zapali?
- Nie, dziękuję, nie palę. Poza tym, spieszę się, przepraszam, właściwie muszę już iść – to ostatnie prawie wyszeptała, rozglądając się za jakimś ratunkiem.
- Taa, elegantki nie palą – zarechotała kobieta w fartuchu, zanosząc się kaszlem godnym gruźlika. – A gdzie się spieszy? Dzisiaj to wszyscy się gdzieś spieszą. Ja to mam tyle roboty – zaciągnęła się głęboko i znowu rozkaszlała. – Tyle, khe, khe, roboty od rana, no nie uwierzy, no. Ale odchrzaniona, taka elegantka odstrzelona, to pewnie jakaś okazja, co?
Czerwony płaszcz zafurczał na wietrze, gdy kobieta obróciła się i podniosła kołnierz. Najwyraźniej miała już dość przesłuchania, bo w oku błysnęło jej coś na kształt odwagi.
- Bez okazji też można się elegancko ubrać, wie pani. To każdemu dobrze robi, jak się porządnie wystroi, umyje i uczesze. Tak od czasu do czasu. Do widzenia. – Rzuciła, odchodząc w stronę przystanku tramwajowego.
- Do widzenia – kobieta w fartuchu rozdziawiła usta ze zdziwienia i papieros wypadłby z ust, gdyby nie to, że przykleił się do szminki.

piątek, 16 maja 2014

odc. 52: NIEŹLE SIĘ POWODZI


- Dźgnęła mnie pani – poskarżył się z pretensją w głosie facet w przemoczonym płaszczu. Rzeczywiście, stojąca przed nim w kolejce do bankomatu kobieta trzymała złożony, długi parasol jak dzidę i niespecjalnie zwracała uwagę na to, że może kogoś uszkodzić.
Odwróciła się i zmierzyła lodowatym spojrzeniem rozmówcę.
- Przepraszam – wycedziła przez zaciśnięte wąskie usteczka, nienawykłe do okazywania uprzejmości. – Nie mam z tyłu oczu, wie pan. Wystarczy się odsunąć.
- Macha tym pani i zaraz znowu mnie pani dźgnie – burknął mokry od deszczu facet, dość płaczliwie. – Albo kogoś przed panią.
Przed wąskoustą stały jeszcze dwie osoby, a przy samym bankomacie utknęła staruszka, której najwyraźniej z trudem przychodziła sprawna współpraca z urządzeniem.
- Zacięło się? – Spytała ze współczuciem młoda kobieta z kilkuletnią córeczką kryjącą się w fałdach jej długiej spódnicy. – Zdarza się. Jak pani chce, to pomogę – zaproponowała, ale staruszka pokręciła głową i szczelniej zasłoniła ekran bankomatu.
- Dobrze chociaż, że tu nie mokniemy – westchnął przemoczony facet. – Do suchej nitki przemokłem, do, za przeproszeniem majtek.
Parasol lodowatej poruszył się niebezpiecznie.
- No co też pan. Nie musi pan od razu opowiadać o majtkach. Obcym ludziom! I trzeba było się przygotować, parasol wziąć. Przecież telewizja mówiła, że będzie padać.
- I powódź ma być – wtrąciła dama na obcasach ze skręconymi od wilgoci włosami. – Co roku to samo.
- No tak, no tak – potwierdził jej mąż, przecierając okulary i łysinę wielką chustką. - A wczoraj, wiedzą państwo, co powiedział Kaczyński na wałach?
- Pewnie, że to wina Tuska – zakpiła młoda kobieta i pogłaskała córkę po główce. – Jeszcze chwilkę, kochanie i pójdziemy na zakupy, mamusia musi wziąć pieniążki.
- Ależ co pani – żachnął się łysy. – Że rok temu Czesi spuścili wodę. To ich wina, ze zbiorników, specjalnie spuścili, mówię pani. Kaczyński powiedział, że w tym roku też spuszczą i będzie powódź.
- Co roku to samo, no tak – dodała jego żona.
Facet w przemoczonym płaszczu westchnął i przewrócił oczami ze zniecierpliwieniem.
- Jasne, to niech Kaczyński załatwi, żeby rzeka płynęła w drugą stronę. Jak zemsta, to na całego, sprawiedliwie będzie, to teraz im się przeleje.
Starsza pani uporała się właśnie z obsługą bankomatu, wzięła banknoty i z ulgą ustąpiła miejsca kobiecie z dzieckiem.
- Udało się, pierwszy raz – szepnęła nieśmiało. – Ale się udało.
- A, już myślałem, że się zacięło, no – ucieszył się łysy.
- No, jak na emerytkę to nieźle się pani powodzi – dodała zimno kobieta o ustach szerokości szpilki i machnęła parasolem w kierunku banknotów, które staruszka trzymała w dłoni.
- Nie pani sprawa, ile mam – oburzyła się starsza pani i schowała pieniądze do portmonetki z czasów Bieruta. – Ja pani w kieszeń nie zaglądam. Co za…
- Ej, no, znowu mnie pani dźgnęła! – Facet w płaszczu trzymał się za brzuch.
- Lepiej, żeby nam się teraz nie przelewało – mruknął łysy, ale żona z loczkami szarpnęła go za rękaw i zamilkł.

czwartek, 15 maja 2014

odc.51: NO RACZEJ


Dziewczynki szły bardzo powoli z tramwaju w stronę centrum handlowego, wymijane przez ludzi, którzy w popłochu rozkładali parasole. Niespieszny krok wyróżniał je w ten sposób bardzo wyraźnie z tłumu, który szaleńczym galopem pędził przez przejście dla pieszych, jakby grzmiąca w pobliżu burza była co najmniej tornadem, a delikatne krople wiosennego deszczu działały jak kwas solny.
Rozmawiały beztrosko, głośno, jakby świat był im obojętny, a ich sprawy najważniejsze. Ubrane prawie identycznie, w wieku około 11-12 lat, długowłose - blondynka i brunetka - w różowych trampkach.

- …matka mi truła i truła, myślałam, że nie wytrzymam.

- No raczej – westchnęła ciemnowłosa. – Mi też trują.

- No. Po kolacji, a wiesz, nic nie zjadłam, matka zaczęła pytać, czy się uczyłam na ten test i czy zdam. A skąd ja mam wiedzieć, nie. Ojciec się wkurzył i stukał palcami w stół.

- A uczyłaś się?

- No, tak trochę, nie. Pytali na ile umiem i co dostanę.

- I co?

- Zdenerwowałam się, że ja nie umiem siebie ocenić, nie.

- No raczej, nikt nie umie. Ale sytuacja, no.

-Matka odleciała, nie, kazała mi odmienić „to be”. Powiedziałam jej, że jeszcze tego nie przerabialiśmy, to krzyczała, że to podstawy i powinnam już umieć, za te pieniądze, nie.

- Ty, to w jakimś takim głupim filmie było?

- Nie wiem, może, filmy są głupie, wolę seriale, nie.

- No, raczej. I co? Odczepili się?

- Nie, było jeszcze gorzej, ojciec się wkurzył, stukał palcami w stół, nie lubię tego. Matka powiedziała, że to dziwne. No, że nie umiem sama ocenić ile umiem i że mam jutro to zdać, bo jak dostanę dwóję, to dopiero zobaczę.

- A co dostałaś? Dzisiaj pisałaś ten test?

- Nie wiem jeszcze, ale jak dostanę nawet dwa to będzie cud, nie, bo się stresowałam.

- No raczej. No, to słaba sytuacja, nie.

- Mówiłam rodzicom, że się stresuję, a teraz to jeszcze bardziej, to ojciec powiedział, że mi tabletki załatwi na uspokojenie. Stres to wiesz, dusi, nie.

- No raczej.