Wrocławska noc sierpniowa, lekko chłodnawa, niosąca ze sobą zapach nadciągającej nieuchronnie jesieni, dla każdego mieszkańca city zaczyna się inaczej. Jedni zasypiają z nosem w książce, przed telewizorem albo monitorem, inni zrywają się chwilę, by utulić płaczące niemowlę, jeszcze inni błąkają się od knajpy do knajpy lub przeciwnie - ciężko harują, by spać mógł ktoś.
Nałogowi nocni spacerowicze, testujący trunki i zabawy ekstremalne, co noc ryzykują życiem, by inni członkowie społeczeństwa nie musieli doznawać tego rodzaju przeżyć. Chóralne zaśpiewy o charakterze patriotycznym i zagrzewającym do boju rozlegają się w wielu miejscach Wrocławia każdego wieczoru, nie dając się zagłuszyć grzmiącym idiotycznie motocyklom, prującym z hukiem i nie wiedzieć czemu akurat przez środek miasta zamiast poza jego granicami, opierają się też skutecznie interwencjom patroli policyjnych, wzywanych regularnie przez poirytowanych mieszkańców city
Czasami wśród tych wulgarnych i wrzaskliwych pijackich bełkotów można usłyszeć słowa chwytające za serce, grające na emocjach jak poezja, soczyste wyznania miłosne, pokrzepiające deklaracje przyjaźni i opowieści pełne bohaterskich czynów.
Tej nocy pogoda dopisała: upał jeszcze nie nadszedł, a deszcz już się wykapał, więc na murku okalającym rozsypujący się, brudnawy osiedlowy pasaż, miedzy zamkniętymi o tej porze sklepami, punktami usługowymi i pizzerią zasiedli aktorzy niewidoczni, bo ukryci w cieniu pod daszkiem, ale doskonale słyszani w całej okolicy, a zwłaszcza przez mieszkańców dziesięciopiętrowego bloku tuż obok pasażu. Chcąc nie chcąc ekipa zakotwiczona na murku ubarwiła późny wieczór tym z mieszkańców budynku, którzy mieli otwarte okna.
Najpierw było słychać niewyraźną wymianę zdań, odgłosy szarpaniny i brzęk szkła, a potem szloch kobiety i zagniewanego mężczyznę, który krzyknął, połykając głoski z emocji lub upojenia alkoholowego:
- No, Kinga, leć się tera puszać, kuwa!
- A ja nie chcę się puszczać, kurwa! – Odparła dumnie kobieta, odrobinę jeszcze płacząc. – Bo ja cię miśku kocham, kurwa!
Na chwilę zapadła cisza.
- No ja piedolę – wzruszył się mężczyzna. – O tej naej miłosi to już chyba szyscy wiedzą kuwa. Nie, Zyguś?
- Jasne, kurwa – odparł Zygmuś.
- Szterech poetó nie daoby rady, kuwa, teho opisać – emocjonował się mężczyzna obdarowany uczuciem Kingi. – Co? No, poiedz, ciąle coś czytasz i czytasz, kuwa.
- Jak mam chwilę czasu, to czytam – potwierdziła Kinga. – Tylko tej ostatnio to nie mogę, miśku.
- Dlaszego? Penie długie i kuewsko nudne?
- Nie, ale nie ma tak hop siup, bo to nie jest poradnik dla zakochanych, tylko prawdziwa książka, kurwa. W Lidlu kupiłam, tam są tańsze niż w empiku.
– Macie ognia? – Zygmuś brutalnie przerwał obrady osiedlowego kółka miłośników literatury – bo mi się kurwa skończyła zapalniczka.
- Nie am. Sam kuwa nie palę.
- Dla kolegi byś miał albo dla tej swojej miłości – obśmiał się Zygmuś chrapliwie.
- Spierdalaj – poradziła mu Kinga. – Ja już też nie palę. Prawda, miśku?
- No łaśnie. I nie szucaj tak petami, jakyś terorium zaznaczał, bo to nie est wieś ani szungla.
Głosy oddaliły się i powoli zniknęły, pozostawiając po sobie ciszę zakłócaną jednostajnym szumem liści na wietrze oraz tnącymi atmosferę jak brzytwa rykami motorów, pędzącymi przez miejską noc.