sobota, 30 sierpnia 2014

odc.86.: ZACZNIE SIĘ JAZDA



W sklepie zwanym papierniczym w domu handlowym ASTRA każdy czegoś szuka, jak to zwykle bywa w końcówce sierpnia. Rodzice, dzierżący w dłoniach listy zakupów i wytycznych od nauczycieli, usiłują odnaleźć stosowne zeszyty (jak to, nie gadaj, przecież ona lubi wszystko z Hello Kitty, co ty mi tu mówisz, te monstery są obrzydliwe, poważnie nasza córka chce jakieś zombie?), pisaki, piórniki (ale tatoooo z zeszłym roku miałam brzydki piórnik, teraz chcę ten, ale tatoooo), piłki pingpongowe (nie martw się, nie połknie, to do zabawy w przedszkolu, nie wiem do jakiej zabawy konkretnie, KUP TO I WYCHODZIMY) i plastelinę. Dzieci testują wytrzymałość zabawek i sprzedawców oraz elementów wystroju wnętrz (pani powie synkowi, żeby nie stukał tym o podłogę, to kosz na śmieci, a nie młot pneumatyczny), podrostki wykłócają się z rodzicami (nie mogę mieć tego plecaka, tato, sam se to kup, ja chcę tamten, wszyscy się będą śmiali, tatoooo).
Chaos, hałas, szał ciał i uprzęży, apokaliptyczne nastroje, właściwie brakuje tylko Wagnera w tle do kompletu i wzmocnienia efektu.
- Moja malutka wnusia już idzie do zerówki – rozczuliła się starsza pani o aparycji spaniela, zwracając się do stojącego za nią w kolejce młodego faceta, który mruknął coś z uprzejmym uśmiechem.
- Nasz syn też – ożywił się markotny dotąd pan w szarym swetrze. Jego żona, wyższa o pół głowy, niechcący pacnęła go papierem kolorowym w ucho.
- Ależ żuczku, to było w zeszłym roku, jak zwykle nie nadążasz. Juruś idzie już do pierwszej klasy – oznajmiła tonem pełnym dumy.
- No, to teraz zacznie się jazda – westchnął młody facet. – Co roku to samo. Nie ten piórnik, nie ten plecak, złe zeszyty.
- O, racja – wtrąciła postawna dama z ryzą papieru pod pachą i obróciła się tak, że zrzuciła naklejki ze stojaka, co wywołało nieżyczliwe spojrzenie sprzedawczyni. – O, przepraszam, zaraz pozbieram. Moja córeczka w zeszłym roku miała dwa komplety podręczników. Dwa, takie wydatki, no nie do pojęcia!
- Jak to dwa?
- Jeden ze spisu sprzed wakacji, a drugi kupiliśmy we wrześniu, bo zmieniły się wytyczne.
- Co pani powie?
- U nas na zebraniu nauczycieli podobno dyrektorka krzyczała, że u niej, proszę państwa, to tak nie będzie. Żuczku, czy to jest to, o czym mówił Juruś? – Żona szarego swetra sięgnęła na najwyższą półkę i wydłubała stamtąd bibułę kolorową. Machnęła nią mężowi przed nosem, ale ten wzruszył tylko ramionami z rezygnacją. 
- W jakiej to szkole? – Zainteresowała się staruszka przypominająca spaniela.
- No, tej tutaj. Ja nie będę plotek powtarzać. I ta od muzyki się popłakała, bo czuła się winna.
- Nie, no to jakaś paranoja – mruknął młody facet.
- Gdzie pan dostał to pióro? – Zaciekawiła się dama z ryzą, wskazując na kieszeń koszuli młodego faceta, z której wystawała końcówka ładnego pióra.
- Od dziadka, wieki temu dostałem.
- Teraz takich nie robią, porządna robota – westchnął szary sweter. – Latami można używać, a teraz co?
- Teraz co roku trzeba nowe kupować. Zacznie się jazda. Albo kilka razy w roku, moja córka ciągle coś rozwala – dodał młody facet z goryczą w głosie. - Bez trzymanki.

czwartek, 28 sierpnia 2014

odc.85.: NA SPOKOJNIE


- Ggdzie ja jesstem? – Zastanowiła się chwilę lekko podchmielona dziewczyna, która w słoneczne, środowe popołudnie stała, chwiejąc się nieznacznie, przy wejściu do D.H. Podwale, od strony ulicy Świdnickiej. – Jjuż prawwie w domu jesstem… Ttak... Prrawie…
Po porannym zachmurzonym niebie nie było już śladu, jakby słońce ocknęło się wreszcie i łaskawie przypomniało sobie o obowiązkach związanych z końcówką sierpnia. Mieszkańcy Wrocławia znowu zaczęli się uśmiechać, obłaskawieni ciepłymi promieniami, prezentować pourlopową opaleniznę i choć w tle coraz bardziej słyszalny był irytujący huk nasilającego się ruchu ulicznego, mimo że rok szkolny jeszcze się nie zaczął, to i tak w mieście panował prawie wakacyjny spokój.
Dziewczyna o bardzo długich włosach, poimprezowo nastawiona do rzeczywistości, w wieku studenckim, a może jeszcze licealnym – trudno to czasem ocenić na pierwszy rzut oka – popijała wodę mineralną z małej butelki i usiłowała jednocześnie gestykulować, dodając wigoru rozmowie telefonicznej, zakłóconej niewyraźną dykcją. Przy okazji ochlapywała i siebie, i otoczenie.
- Nna sspokojnie… Ttak, zzzaraz będę… Nno co tty, nna spokojnie. I wwiesz – rozejrzała się i zauważyła pustkę panującą na parterze Domu Handlowego Podwale, po czym machnęła ręką, rozlewając wodę – dziwwnie tu jakoś. Ppusto, nno. O, przepraszam…
Starsza pani fuknęła, oburzona, gdy krople zimnej wody chlapnęły jej na kark. Wymamrotała coś i poszła dalej.
- Zmoczyłam… Nie, no coś tty, jjakąś ppanią, bo jja tylko byłam na piwie z koleggammi, zaraz bbędę w dommu… No, nna spokojnie… Ttak właśnie, masz rację, mmoże się położę… Nnie, w dommu się położę, to zadzwoń później. Nno tu pusto, mmówię ci… Zzaraz poszukam tramwaju, ale one dddzisiaj dziwwne. Bbo jechałam i na całym Jjana Pawwwła stały. I wwysiadłam. I szłłam, a potem wsiadłłam i wwiesz. Zznowu jechałam ttym samym. No, nna sspokojnie…

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

odc.84.: MIĘDZY LUDZI


Na ławce na placu Solnym, z malowniczym widokiem na Rynek, obserwując przechadzających się ludzi, siedzą dwie damy, prawdopodobnie urodzone na początku poprzedniego stulecia, ale wszak damom nie będziemy wypominać wieku, prawdaż. Obie wyglądają jak barwne motyle na szarej łące, tak inne od lansu prezentowanego zazwyczaj przez emerycki szyk i styl.  Ta szczupła rozgląda się mrużąc oczy, w przepięknym kapeluszu, butach na lekkim obcasie i sukience, z ramionami okrytymi zwiewnym szalem, możliwe że nawet zbyt lekkim, zważywszy pogodę dość rześką (jak na koniec sierpnia). Swobodnie ćmi papieroska w długiej szklanej lufce, noga na nogę. Druga w szacie obszernej, skrywającej obfite kształty, kolorowej, kojarzącej się z artystyczną bohemą, w wygodnych butach, ze stylową laską w dłoni, w wielkich ciemnych okularach. Uczesane, zadbane, pachnące perfumami, aż miejscami nierzeczywiste, a jednak są, siedzą i zwyczajnie sobie gawędzą.
- Radzę sobie, zupełnie sama sobie ze wszystkim radzę. Gotuję, piorę, zapisuję, żeby nie zapomnieć, jak radziłaś.
- To dobrze – dym z papierosa ulatuje w górę jak balonik. – Nie można ciągle liczyć na innych, bo odchodzą, wyjeżdżają, wiesz sama dobrze, jak to jest z innymi ludźmi, moja droga.
- Masz rację. Czasem syn wpadnie, przywozi ciężkie zakupy, ale ostatnio jak był, to mnie nie było i wyobraź sobie, chciał mi zrobić awanturę, bo wniósł torby na piąte piętro, zamiast najpierw zadzwonić.
- Przecież on jest po drugim zawale, lepiej było zadzwonić. Tyle pięter.
- I tak mu właśnie powiedziałam, Heniu, nie krzycz, bo znowu serce naruszysz. No, szkoda zdrowia, synku. Chciał mi prawnuczkę przywieźć, ale kazałam na niedzielę lepiej, bo przecież jestem zajęta i dziś, i jutro.
- Słusznie. Mnie też chcieli, dwóch prawnuków, wyobrażasz to sobie? Odmówiłam, może za tydzień albo w parku w sobotę, jutro wykluczone, a przecież ja muszę na spotkanie iść, z tym pisarzem, w bibliotece. I proszę cię, ty nie zapomnij, kolację mamy pojutrze.
-  Oczywiście, mam zanotowane, moja droga. Moja kotka nie znosi dzieci.
- Doskonale ją rozumiem. A dlaczego Henio krzyczał? Nie mógł tych zakupów u sąsiadów zostawić? Przecież się znacie, tyle lat już.
- Myślał, że ja ciągle będę w domu. Z tą nogą po operacji. A ja mu tłumaczyłam, kochanie, ja muszę wychodzić, bo oszaleję i umrę. Muszę iść między ludzi.

sobota, 23 sierpnia 2014

odc. 83.: MIASTO POLICYJNE


Młoda wiekiem, na oko prawie dwudziestoletnia grupa płciowo mieszana, dzierżąca czule w objęciach rozmaite fragmenty sprzętu filmowego, z imponującym statywem, odziana celowo niedbale, w t-shirty z prowokującymi napisami, szorty i trampki, przycupnęła na krawężniku w okolicy Przejścia Garncarskiego, od strony z widokiem na fontannę Zdrój i artystów ulicznych, występujących z okazji festiwalu Busker Bus.
- Bańki są super, ale jak chcesz filmować dzieci, to chyba musisz zapytać rodziców o zgodę, nie? – Stwierdził leniwie chłopak trzymający statyw.
- No, słodkie są, nie – wycedziła blondynka, obciążona wielgachnym obiektywem dokręconym do mikroskopijnego aparatu fotograficznego, co razem tworzyło przyciężki obiekt zwisający na pasku wbijającym się w skórę na szyi. – Musimy coś wybrać, nie. Bo się światło skończy zaraz.
- A jak są na rynku, ci ludzie, nie, to chyba sami chcą, żeby ich filmować? Tu chyba wszystko można? – Zdziwił się młodzian przytłoczony wielkimi torbami.
- Tu wszyscy robią zdjęcia z innymi w tle. – Blondynka na chwilę podniosła aparat do oka i spojrzała fachowo. - Skąd wiesz co znajdziesz na drugim planie?
- A może lepiej inny temat, o, na przykład, patrz ile tu policji. Po drodze byli, tu co chwilę też są, tam, patrz, też idą, nie.
- No festiwal jest, koncerty są, tłum ludzi, to i policja jest. – Wielkie torby wzruszyły ramionami. - Normalka, miasto, nie.
- To może miasto policyjne? Połazimy za nimi, co?
- Wrocław - miasto policyjne, to może być genialny motyw! – Statyw poderwał się z chodnika z nowymi siłami, gotów do artystycznych wyzwań.

piątek, 22 sierpnia 2014

odc. 82.: SŁABA ZNAJOMOŚĆ


Tuż obok budynku CUPRUM, na parkingu, w samym środku dnia, na masce samochodu siedział sobie zupełnie zwyczajny facet. Sądząc po wyrazie twarzy - mocno przygnębiony, wnioskując z dykcji - trzeźwy, dedukując z tonu – rozżalony względem rzeczywistości oraz okoliczności jej towarzyszących. Prowadził rozmowę telefoniczną, melancholijnie spoglądając w dal i kopiąc butem w zderzak prawdopodobnie własnego auta.

- Ty mądry jesteś, tak, ja wiem. Też byłbym mądry. Tobie matka nie wypomina zawału, nie? Ja wiem, każdy ma problemy. Uhm. No, wolałbym się spotkać i normalnie pogadać. Jak człowiek, nie. Ale na razie to niemożliwe, więc zostaje telefon, nie. Uhm. Ale coś ty, ja nic nie piję. Ja prawie w ogóle nie piję. Moja kobieta pije, jak ma problemy, a ja nic nie piję, chociaż też mam problemy. Uhm. A, daj spokój. To słaba znajomość. No bo nie rokuje na przyszłość, jak to dlaczego, inni się dogadują, a my nie, wiesz jak to jest w życiu. I w ogóle… Po pewnym stażu ma się jakieś oczekiwania, że coś się zmieni, a tu nic się nie zmienia, nic. No, masz rację, najwyraźniej mam jakieś braki w tej sferze, co ja na to poradzę. Uhm. A, daj spokój. Chodzę do pracy, w korkach stoję codziennie i radia słucham. Wtedy mogę pomyśleć. O życiu i w ogóle.

czwartek, 21 sierpnia 2014

odc.81.: POMYŚLIMY COŚ


Brak tłoku w tramwaju w centrum Wrocławia zdarza się rzadko, nawet wczesną wieczorową porą, ale różne cuda się na świecie pojawiają od czasu do czasu, więc tym razem większość pasażerów nowej Skody, niegdyś zwanej „plusem”, wygodnie zajmowała miejsca i delektowała się podróżą.
Hoża dziewoja z imponującą burzą brązowych, lekko naruszonych wiatrem włosów, w bluzce składającej się głównie z ponętnego dekoltu, kusej spódniczce i klapkach, z wielką, wypchaną do granic możliwości torebką, dwiema pękatymi reklamówkami i małym plecaczkiem, z impetem usiadła na jednym z wolnych siedzeń, nie przerywając rozmowy telefonicznej. Bardzo głośnej rozmowy.

- …nie miała takich wynalazków, ale obiecała, że to będzie wiesz, taka farba. No, farba - farba, a nie jakiś, kurwa, szampon albo inny badziew. No! Pomyślimy coś, albo ty do mnie, albo ja do ciebie, ale to jutro. Teraz dzisiaj już nie mogę, jadę na basen, będę w domu przed północą. Ej, na weekend będziesz jak ta lala, pomyślimy coś, mam taką bluzkę i na szyję takie coś też ci dam, oczy mu wypadną, zobaczysz sama. No, podcięła, nakręciła, skasowała, normalka. Ale wiesz co, ja jestem strasznie głupia! No, weź, mówię ci, że jestem! Mogłam pójść tam jutro, po basenie, nie. A teraz będę miała całe mnóstwo pierdolenia się, żeby włosów nie zamoczyć. Głupia jestem, mówię ci, nie mam czepka przecież, nie, ale wiesz, pomyślimy coś.. No, jadę tam właśnie. Ostatnio dopiero dałam dupy, wiesz, bo zapomniałam karty wstępu. I spękałam, nie, myślałam, że będzie mnóstwo pierdolenia się na wejściu. Ale ochroniarz mnie zna, weszłam trochę na twarz i na tyłek, zapisał mnie sobie, mówił i gapił się, że mu oczy wypadły, no. Pomyślimy coś, nie martw się tak, weź sobie telewizję włącz albo coś, no. Mówiłam, jedź ze mną, popływamy, to nie. No, to teraz masz. Siedzisz i… O kurwa! – Okrzyk wyrwał z letargu kilka osób w pobliżu źródła dźwięku, ale dziewoja nie zwróciła na to uwagi, przeszukując w popłochu wszystkie torby. – Jestem taka głupia, że już nie mogę, no. Nie, kartę wstępu mam, no ale wiesz co, ręcznika zapomniałam. Tyle rzeczy mam. No. Będzie jazda, no, głupia jestem. Pomyślimy coś… Ty, tam można pożyczyć? Ej, nie gadaj, piorą je chyba? Błeeee, nie brzydź mnie! Chyba cię po… Ej, nie będę płacić za obrzygany ręcznik po jakimś staruchu. No, ja nie mogę… A, nie jadę tam, masz rację. No dobra, to wysiadam. Czekaj, chyba nie wiem, gdzie jestem. Zaraz mnie coś trafi, no. To już Magnolia chyba? – Wyjrzała przez okno, zerknęła na wyświetlacz informujący o kolejnym przystanku i podniosła się z siedzenia, zbierając swoje rzeczy i przytrzymując telefon brodą. - A, już wiem. No, wrócę się po farbę i przyjadę do ciebie, to zobaczymy ten efekt. Farby, a czego. Jak nie wyjdzie, to pomyślimy coś.

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

odc.80.: DUŻE PLUSY




- Witam sąsiada!
- A, witam, witam, sąsiadko!
- A co to, na spacerek? Trzeci raz już dzisiaj, widzę, spacerowicz z pana!
- Wagarowicz?! Co pani…?!
- SPACEROWICZ!!! SĄSIAD SPACERUJE OD RANA!
- Acha!
Rozmowa odbywała się w tonie ogólnej kurtuazji, z czym mocno kontrastowało to, że zarówno starsza pani, jak i jej równie wiekowy sąsiad wrzeszczeli do siebie niczym przekupki na włoskim targowisku. Niecodzienne natężenie głośności spowodowane było szumem wielkiej fontanny w porywistym wietrze i potwornym hałasem, współtworzonym przez tramwaje, autobusy, wyjącą karetkę na sygnale, trąbiące auta w niewielkim korku i drące się w niebogłosy niemowlę w wózku tuż obok, na trasie spacerowej. Czyli wszystko to, co można usłyszeć popołudniową porą w zwyczajną, sierpniową niedzielę przy placu Jana Pawła II, poprzednio 1.Maja. Nazwa placu się zmieniła, odgłosy niekoniecznie.
- NIE, nie na spacer, do kościoła idę!
- A ja już rano widziałam sąsiada w kościele! I co, znowu…?
- A tak, teraz drugi raz idę! Będę miał większe plusy za to, tam na górze!
- Mój mąż też tak przed śmiercią biegał do kościoła…

sobota, 16 sierpnia 2014

odc.79.: JESZCZE LEPIEJ


Ulewny deszcz i grzmiąca wściekle burza, malowniczo rzucająca piorunami, wspólnie i w porozumieniu rozgoniły tłum ludzi z placu Gołębiego przy wrocławskim Rynku, kiedy akurat chcieli zobaczyć paradę starych, zabytkowych samochodów. Auta wjeżdżały kolejno, jedno za drugim, dymiąc dumnie z rur wydechowych, ludzie przesuwali się w tam i z powrotem, pstrykając miliony fotek, niespecjalnie i niechętnie stosując się do wskazówek osób nadzorujących imprezę („proszę się odsunąć… dalej… jeszcze dalej… bo tu będzie stało auto, nie pan… PANI TEŻ SIĘ PRZESUNIE…”), po czym lunęło jak z cebra, zanim wszystkie eksponaty zaparkowały na swoich miejscach. Szczęśliwcy posiadający parasole i kurtki przeciwdeszczowe oraz kalosze, nie zostali zmuszeni do ukrycia się przed ulewą w okolicznych bramach, ogródkach restauracyjnych i w kawiarniach, ale mogli spokojnie zostać na miejscu, w lekko duszących oparach paliwa. Z przyjemnością i zazdrością oglądali archaiczne pojazdy, wśród których królowały wiekowe egzemplarze, np. amerykańskiego Mustanga, polskiej Warszawy i niemieckich Volkswagenów, piękne, lśniące, imponujące, pochodzące z zamierzchłych czasów, gdy ludzka ręka nie drżała przed śmiałym projektem i design przewidywał przestrzeń wewnątrz auta nieco większą niż dla mrówki lub trzech.
Przemoknięci nagłym oberwaniem chmury spacerowicze pochowali się w pobliżu, licząc na zakończenie lub chociaż przerwę w występach pokazowych burzowej aury. W ogródkach większości knajp na wrocławskim Rynku zajęto nie tylko wszystkie stoliki i krzesła, pod wielkimi parasolami i markizami, ale i wszelką przestrzeń między nimi. Rodziny z dziećmi, emeryci, studenci, biznesmeni, fani motoryzacji i przypadkowi przechodnie, przedstawiciele wszystkich warstw społecznych zjednoczyli się w chęci uniknięcia utopienia i w poszukiwaniu wolnego miejsca na przeczekanie ulewy.
W legendarnej kawiarni – cukierni Witaminka wszystkie stoliki na zewnątrz były zajęte, zaś wewnątrz ustawiła się kolejka dłuższa niż zwykle.
- W środku masakra – poinformował łysawy okularnik, strząsając wodę z parasola. – Wszystko zajęte i kolejka do kibla. A tu jak?
- No, jeszcze lepiej – rzuciła blondynka w czerwonej bluzce, która zapewne żałowała, że tego dnia nie założyła sztormiaka, tylko japonki. – Elka idzie. Ty, tamci wstają, lecimy!
Rzeczywiście, jeden ze stolików na zewnątrz opustoszał, mimo że deszcz nadal konsekwentnie kontynuował działalność. Okularnik i blondynka usiedli i natychmiast dołączyli do nich mokrusieńka, bardzo drobna dziewczyna z bardzo wysokim kolegą.
- Macie miejsca, jak dobrze! Zmokłam, kurde, no! To jest Jacek, a to wszyscy.
- Cześć, siadaj Elka, masakra, ale leje!
- Trzeba coś zamówić – okularnik wstał i zaczął przecierać szkła – to ja idę, ciasto wezmę, chcecie coś?
- Sernik. I herbatę.
- Hm, może kawę? Ciasto sam wybierz, tylko że ja się odchudzam, nie. A mają colę?
- Nie wiem, pewnie tak.
- O, jeszcze lepiej, to ja też.
- No, co tam u was?
- Nareszcie wynajęliśmy mieszkanie.
- A nie mieliście mieszkania?
- Nie, tylko pokój, a teraz sami będziemy.
- O, to jeszcze lepiej. I co, spoko jest?
- Taaa, tylko dużo sprzątania. Jakieś brudasy tam mieszkały. Całą noc czyściłam piekarnik, a Jacek mikrofalówkę.
- A co, sosy na ściankach, takie sprawy, co?
- Nie – odezwał się wreszcie wysoki Jacek, tonem grobowym. – Ktoś tam chyba kilka razy usiłował ugotować jajko.
- O, jeszcze lepiej.

czwartek, 14 sierpnia 2014

wspomnienia z gadkiszmatki: od świąt, przez niunię (dżizas!), do Stalina z Banderasem

Zima idzie, jak by powiedział Ned Stark (zanim ucięli mu głowę, może nie był najlepszym przepowiadaczem pogody, hm). No, to znaczy, niby trwa jeszcze niemrawy sierpień i plotka gminna głosi, że po drodze przypałęta się jesień, ale chyba z tej okazji można pozwolić sobie na kilka wspomnień?
GADKA W CITY zaczęła się od kilku przypadkowo zasłyszanych dialogów we Wrocławiu. A potem ucho samo zaczęło się nastawiać, wyłapywać i kręcić po city w poszukiwaniu soczystych docinków. Zanim odcinki pojawiły się na osobnym, gadkowym blogu, upychałam je niezgrabnie na blogu GADKASZMATKA NA BIS
Oto odcinki 17, 18, 19 i 20 - zalecam odstawienie kubka z gorącym napojem przed przystąpieniem do lektury. Grozi chichotem!
Po relaksującej lekturze zachęcam do głosowania na GADKA W CITY w konkursie Blog Day Wrocław - można głosować codziennie, raz dziennie, do 28.08.2014 - z góry dziękuję!


http://gadkaszmatkanabis.blogspot.com/2014/03/gadka-w-city-odc-17-to-nie-te-swieta.html



http://gadkaszmatkanabis.blogspot.com/2014/03/gadka-w-city-odc18-niunia-taka.html



http://gadkaszmatkanabis.blogspot.com/2014/03/gadka-w-city-odc19-dzizas.html



http://gadkaszmatkanabis.blogspot.com/2014/04/gadka-w-city-odc20-niewolnicy-stalin.html

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

odc.78.: DOPIERO TERAZ SIĘ ŻYJE


Jednakowo zmoknięci, ukrywali się pod wiatą przystanku tramwajowego na skrzyżowaniu Podwala i Świdnickiej, bo sierpniowa mżawka zamiast przelecieć nad city i udać się het, postanowiła na dobre zakotwiczyć nad Wrocławiem i rozwinąć się w irytująco siąpiący deszcz. Podobnie przygarbieni, zapewne ze względu na podeszły wiek, ale różniący się strojem i aparycją jak Madonna i Patti Smith, wbiegli do tramwaju i zgodnie zajęli miejsca, podejmując przerwaną na moment rozmowę.

Łączyło ich przecudowne „l”, zmiękczone śpiewnie, jak niegdyś np. u Holoubka.

Dzielił stosunek do wyglądu zewnętrznego. Wyższy usiadł przy oknie i bębnił palcami po szybie, wystukując jakiś rytm, z krzaczastymi siwymi brwiami, rozczochraną resztką bujnej przed półwieczem fryzury, w koszuli z podwiniętymi rękawami i w wygniecionych spodniach oraz przydeptanych sandałach. Ten nieco niższy, ze śladami walki z nadwagą, idealnie odprasowany, w kremowych mokasynach, w krótko przyciętej brązowej peruce, mocno kontrastującej z białymi bokobrodami, które nikczemnie wystawiały właścicielowi świadectwo wieku i męskiej próżności.

- A ty się gdzieś wybierasz? Czy wróciłeś? Jakie masz plany? – Serii pytań towarzyszyło odruchowe wygładzenie nieistniejącej fałdki na nogawce.

- Jeszcze nigdzie nie byłem, wiesz. Ale chciałem się wybrać do Warszawy. Ty, zdaje się, tam jeździsz? – Krzaczaste brwi wsiadły do windy i wjechały na górę czoła.

- Jak jest premiera, to tak, nie omijam. Kiedyś też utrzymywałeś kontakt.

- Teraz już nie. Sam nie wiem. A J…ski jeszcze żyje?

- I to jak, przecież on ma dopiero 76 lat!

- Dopiero?

- Dopiero!

Obaj ryknęli śmiechem i otarli łzę.

- I dopiero teraz się żyje. A on żyje, pracuje…

- Jak to pracuje? A nie jest na emeryturze?

- Jest, ma zlecenie na konsultanta do spraw baletu, pracuje, żyje…

- Dalej w tym służbowym mieszkaniu, z tą swoją?

- Nie, ona już dawno wyprowadziła się do Trójmiasta, kupiła mieszkanie w kamienicy i tam ma swoje lata już, 83 skończyła, wyobraź sobie i fortepianu podobno jeszcze uczy.

- A N..icka? Masz z nią kontakt?

- Sam kiedyś miałeś.

- Ja co twoich kontaktów nie wypominam, zauważ, tylko grzecznie pytam o starych znajomych.

- No, jakby N..icka usłyszała, że mówisz o niej per stara, oj miałbyś za swoje!

- Czyli żyje?

- Żyje, ciągle jeździ do Paryża, tam ma jakiegoś przyjaciela.

- Mój Boże, toż już w latach sześćdziesiątych miała tam przyjaciela, to ten sam?

- A wiesz, że chyba tak. Bywa tu tylko raz, dwa razy w roku, jak jest w operze premiera, jak ją z kwiatami zaproszą.

- A ty masz plany jakieś?

- Waham się. Nie wiem czy Zanzibar, czy Kuba, czy Dominikana, namawiają mnie, wiesz.

- Ależ co ty mówisz, Afryka teraz taka niebezpieczna. Zawsze byłeś lekkomyślny. Umrzeć tam chcesz?

- Nie, dopiero teraz się żyje.

- Ano tak, racja, ty masz z czego. Nadal wynajmujesz?

- A nadal, teraz jedno Francuzom z tej firmy takiej, no, wyleciała mi nazwa... A co, miałem jak ty, liczyć do końca życia na służbowe pokoje, że mnie nie wywalą?

- Mnie nie wywalili.

- Bo nie mogą, ale jak zmienią prawo, to wywalą.

- Nie dożyję, tak ich zrobię na szaro. Ale masz rację, oczywiście, mogłem inwestować. Lokale kupować, inwestować, wynajmować…

- Wszystko przepuściłeś, kasyna, balety, a mówiłem, niestałyś, przehulasz, pożałujesz.

- Ale ja nie żałuję – brwi niczym ruchoma dżungla opadły nad roześmianymi oczami. – I nadal żyję, nie umarłem.

- No tak, pewnie. I żonę jeszcze masz, jak cię znam, to kochankę też. A co dzieciom zostawisz?

- Nic, same się dorobią. A ty?

- Zapomniałeś, że ja nie mam dzieci, tylko siostrzeńców. Ale jeszcze poczekają!

Roześmiali się znowu.

piątek, 8 sierpnia 2014

odc.77.: NOWE TO INNE NIŻ STARE


Kobiecie do pełni objuczenia brakowało właściwie tylko dzbana z wodą na głowie. Niczym muł juczny na szlaku podróżnym, ociekała potem i zmęczeniem, w obu rękach dzierżyła siaty z zakupami, a na ramieniu torby, aż dziwne, że nie miała jeszcze plecaka. Wsiadła do tramwaju i z ulgą osunęła się na siedzenie.
Odsapnęła moment, po czym rozejrzała się i zagadnęła siedzącego za nią starszego faceta.
- Jaki to numer?
Starszy pan odkleił wzrok od szyby i spojrzał na nią sennie.
- Hę? Numer?
- Jaki numer, niech pan powie, bo wsiadłam, żeby nie stać i nie wiem, czy do domu dojadę…
- Acha. Dwadzieścia. Tramwaj dwadzieścia.
Kobieta westchnęła z ulgą.
- O, dwadzieścia, to pod dom dojadę, no na szczęście.
- O, nakupiła pani – starszy pan wskazał na siaty.
- Na obiad, gości mam dzisiaj, wnuczki jadą. Leciałam przez pół miasta, bo mi siostra nagadała, że na nowym Zieleniaku cuda sprzedają.
- I co, dobre tam są? – Zaciekawił się – nie byłem jeszcze, my to z żoną koło domu kupujemy tylko, dokąd się targ przeniósł. Halę mają nową i wszystko tam ponoć nowe.
- A weź pan. Na starym, to ja wiedziałam, gdzie co jest. Gdzie jajka, gdzie warzywa, wszystko wiedziałam. A teraz, panie, to ja nic nie wiem.
- Ale tam ładnie podobno? Więcej mają, tego, no… wszystkiego? I nowe?
- Nowe, a daj pan spokój, takie nowe to inne niż stare. Wcale nie wiem, czy lepsze. Alejki porobili takie, od każdej kolejne się rozchodzą, prawie dwie godziny straciłam, żeby to obejść. Nie ma w tym ani kierunku, ani sensu nie ma, panie. Ludzie sprzedają, co mają, niby ci sami, a inni jacyś, muzyka gra głośno i lampy świecą. To ja już wolę do sklepu iść, bo tam i tak teraz jak w markecie.
- Żona to samo mówiła – starszy pan posmutniał – że to już nie jest ten targ na Zielińskiego, co kiedyś. Wszystko tam zmienili, wyburzyli i gdzie indziej teraz jest.
- I rację ma, ta pana żona, to panu powiem. Jest inaczej, nie wiem tylko, czy lepiej, nie wiem. – Kobieta odgarnęła kosmyk włosów z czoła i upchnęła go w koku. – Na Zieleniak zawsze jeździłam po jajka i warzywa, bo z marketu to gnije, a tamte dobre i normalne, mają zapach i smakują.
- A te, co pani dzisiaj kupiła? Dobre są?
- No, najlepsze są. W markecie pan takich nie kupisz.
- Czyli warto było jechać?
Kobieta zastanowiła się chwilę.
- A wie pan, że warto. Inaczej jest, ale chyba nie jest gorzej.

czwartek, 7 sierpnia 2014

bez szuflad, nic nie boli, nogi jak Bieber, zapali - niekoniecznie w tej kolejności

Przed użyciem poniższych, archiwalnych docinków w odcinkach (13, 14, 15 i 16, oryginalnie upchniętych na blogu GADKASZMATKA NA BIS), sugeruję nie konsultować się z lekarzem ani nie pić niczego z farmaceutą. Po co tracić czas, lepiej delektować się lekkim, podsłuchanym, czysto wrocławskim dialogiem. W końcu - od czego są wakacje, jak nie od relaksowania się, prawdaż.











sobota, 2 sierpnia 2014

GADKA SPOZA CITY odc. 0,1.: POWSTANIE

Godzina 17.00. Dnia 01.08.2014r. Rocznica wiadomo jaka, wiadomo czego. 
Siedzimy w ogródku piwno-kawiarnianym w samym środku Kłodzka.
Nagle wyją syreny, z Twierdzy Kłodzkiej rozlegają się huki salw armatnich, ludzie na deptaku przystanęli, a ci, którzy do tej pory siedzieli przy stolikach i na ławkach, wstali.
Milczenie, cisza, mniej lub bardziej prawdziwy, poważny, wymalowany na opalonych twarzach szacunek, dzieci pytają o co chodzi, niektórzy rozglądają się z pytaniem w oczach, czy już można z powrotem usiąść.
Z tyłu, przy dystrybutorze browaru dochodzi zachrypnięty, niewyraźny szept:
- Ja to pierdzielę. No ja pierdzielę, nie obchodzi mnie to, ja się tu chciałem piwa napić!
Przy sąsiednim stoliku siedzą tzw. obrabiarki, czyli podstarzałe damy, których głównym życiowym celem jest obrabianie tylnej części ciała wszystkich krewnym, znajomym i nieznajomym.
- Wyją i wyją. Ciekawe, jak długo. O, idzie ta, blondyna, co wiecie, po matce ma mieszkanie.
- Pofarbowała się. Jakie to mieszkanie, pokój z kuchnią ma i psa.
- W osiemdziesiątym pierwszym, w grudniu, też wyła syrena.
- Teraz na powstanie wyją, a w grudniu to zima była wtedy. Inny świat już jest, zmieniło się wszystko.
- Znowu idzie, ta blondyna. Na różaniec chyba, bo gdzie by szła.