wtorek, 30 września 2014

odc.98.: REWOLUCJĘ RÓB



Głosy, mimo że mocno zniekształcone i sfatygowane wieloma przeżyciami, tysiącami słów wypowiedzianych przez dziesiątki lat i – sądząc po charakterystycznej chrypce u obu panów – niezliczoną ilością wypalonych papierosów, niosły się po wrocławskim Rynku z zaskakującą siłą. Podążały spod pręgierza we wszystkie strony, niesione wiatrem i ładunkiem emocjonalnym, jakim rozmówcy obarczali każde słowo.
Siedzieli na ławce obok pręgierza, z widokiem na poniedziałkowych przechodniów, wejście do McDonald’sa i pub z zakonnicami za barem. Ubrani w brązowe i szare ciuchy, pamiętające poprzedni ustrój, w ciepłych marynarkach mimo grzejącego słońca. Jeden co jakiś czas zanosił się suchym, rozrywającym płuca kaszlem i wystukiwał gniewny rytm laską o bruk, drugi oparł się wygodnie i spod zmrużonych powiek obserwował otoczenie. Tkwili tam jak słynna para stetryczałych dziadków z „Muppet Show”, Waldorf i Stetler, komentując rzeczywistość i zmieniające się przed ich oczami obrazki.
-…i co zrobisz? No co zrobisz? Mają za co, mają te swoje emerytury, renty, mają za co.
- Mają, po milicji, po wojskowości, po diabli wiedzą czym. Pieściła ich ta Polska Ludowa.
- I co zrobisz? Kłują w oczy, obnoszą się. Dyrektory, kierowniki. Nienawidzę ich.
- Niemcy mają, jeżdżą, patrz. Anglicy też, inni mają. A my nic. Tylko człowiek z domu wyjdzie, tyle mojego.
- A w PRL, to myślisz, że kto dostawał mieszkania? Z przydziału to zapomnij, zasługi mieli w dupie, trzeba było płaszczyć się, smarować, tylko człowiek głupi był, honorowy. I co zrobisz, powiedz?
- Możesz ich zabić, jak tak bardzo ich nienawidzisz.
- I na starość pójdę do kryminału, żeby tam zdechnąć? Starego tam zgnoją, żyć nie dadzą.
- Tak, tak. Kryminał to dla młodego jest, żeby umiał przeżyć, wyjść jakoś.
- I co zrobisz?
- Rewolucję rób. Idź na ulicę, krzycz. Z niesprawiedliwością trzeba walczyć, silnym być.
- I co, kaleki się przestraszą? Jakbym był młody, to bym poszedł. Jak te górniki, opony palić, transparenty nosić, krzyczeć.
- Ostatnio w Sejmie wystraszyli się kalekich dzieci.
- Bo młodych zobaczyli, to się zeszczali.
- A dla nas nic już nie ma. Kiedyś ludzie wyjeżdżali, bo uciekali, a teraz wyjeżdżają, bo szukają Bóg wie czego.
- A źle im tu?
- A znasz taki dowcip o Leninie? Pewnego razu Lenin zniknął z Mauzoleum. Zaczęli go wszędzie szukać, w Moskwie, Stalingradzie, wreszcie zrobili kipisz w Mauzoleum i znaleźli karteczkę: "Wyjechałem do Zurychu - zaczynać wszystko od początku.”

niedziela, 28 września 2014

odc.97.: SPECJALNE MIEJSCE



W samym centrum niedzieli, dostojnie słonecznej i owianej rześką mieszanką dyskretnych spalin i jesiennego tlenu, na przystanek przy pl. Jana Pawła II wsunął się tramwaj. Wewnątrz prawie pusto, jak to zwykle bywa koło południa w wolny dzień, pasażerów chętnych do zajęcia miejsc też jak na lekarstwo, a mimo to dwóch facetów stłoczyło się wspólnie na siedzeniu, które przy najszczerszych chęciach trudno nazwać podwójnym. Jeden w jasnym dresie, łysy, wymięty na twarzy zabarwionej szaro przedwczorajszym zarostem, drugi w czarnej czapce z daszkiem i logo NY, w ciemnych spodniach i ciemnej bluzie.
- Coś się tak tu upchnął? – Zapytał ciemny i mimo wyraźnej dezaprobaty i dziesiątki wolnych siedzeń w pojeździe, solidarnie zajął miejsce obok kolegi. Oznaczało to balansowanie na jednym półdupku i solidne wspieranie się na nodze przy ostrzejszych zakrętach.
- A, bo to wiesz, jakoś tak. – Jasny spojrzał przez okno. - Blisko drzwi.
- Ale to specjalne miejsce, dla kobiety w ciąży albo z dzieckiem – wyjaśnił ciemny pouczająco. – Albo dla kogoś strasznie grubego.
- To musiałby być straszny grubas, stary.
- Miałem kiedyś takiego szefa. Ważył ponad 300 funtów.
- Coś ty.
- No. To będzie gdzieś ze 160 kilo, nie. Pierdolony grubas, taki był wielki, o taaaki – ciemny zademonstrował długością rozstawionych rąk szerokość byłego przełożonego.
- O jaaa.
- Mówię ci, grubas był taki spasiony, nie. Takie miał tu na brzuchu, wiesz, cipę tu taką miał na brzuchu z tych, wiesz, no z fałd.
- Nie, no stary – jasny zaczął rechotać.
- I na dodatek był pedałem, czujesz? Nie dość, że taki gruby, to jeszcze pedał. Miałem też takiego ziomka, co mu dawał, wiesz, za kasę.
- Kurwa, stary, to obleśne!
- Mówię ci, mnie też pytał, ale mu powiedziałem, żeby spierdalał. A ten mój kumpel to był taka wiesz, męska prostytutka. Za kasę mu robili, nie.
- Nie mógłbym tak, człowieku.
- Ja też nie, ale go woziłem do tych jego, wiesz, do klientów. Szybko się nauczyli, że piję drinka, płacą mi i spadam, czekam gdzieś tam blisko na niego. Żeby się nie bał.
- A ty się nie bałeś? – Jasny spojrzał na kolegę z wyraźnym podziwem.
- A coś ty, miałem moją ulubioną czterdziestkę piątkę. W Stanach jest tak, że nie musisz mieć, o tu – ciemny pokazał na wątłe miejsca na bicepsy – tylko wystarczy mieć broń, nie. Siedmiostrzałowa, zajebista, człowieku.
- No coś ty – jasny otworzył usta i tak zastygł.
- Dbałem o nią – ciemny się rozmarzył – mała, ale wygodna. Taka o, mieściła się w kieszeni, a oni wiedzieli, że mam i to wystarczyło. Lubiłem też, ale wiesz, to już większe i rozpierdala wszystkie kamizelki, Magnum, 357. Jebane, wiesz co to jest Magnum? Ma więcej prochu i wali z całej siły.
- Wszystkie kamizelki?
- No, ma specjalną trójkątną lufę, jak w „Matrix”, tam jak celowali, to było widać, pamiętasz?
- Acha, jak w „Pulp Fiction”?
- Ja pamiętam, człowieku, że w „Matrix” to było, charakterystyczna trójkątna lufa. Pokażę ci, zobacz, wyobraź sobie, że tu, odtąd, masz lufę…
Nachylili się obaj, a ciemny rysował palcem w powietrzu i na oparciu siedzenia przed nimi.

środa, 24 września 2014

odc.96.: SKĄD JA MAM WIEDZIEĆ


Rozczochrana wiatrem blondynka w szarej spódnicy i białej bluzce chodziła tam i z powrotem przed kafejką nieopodal skrzyżowania ul. Kazimierza Wielkiego i św. Antoniego, tupiąc obcasami i nie zwracając uwagi na mżawkę, przez którą jej włosy skręcały się coraz bardziej, jak wężowe sploty mitycznej Meduzy. W jej głosie było pełno irytacji, wściekłości i jadowitego syku. Blondynki, nie Meduzy.
Ze względu na jesienne okoliczności przyrody, żaden zbłąkany klient nie zdecydował się zasiąść przy stoliku przed kafejką, wszyscy zgłodniali wędrowcy wchodzili od razu do środka. Blondynka krążyła jak lew po klatce w zoo, co jakiś czas zahaczając spódnicą o wielki, pomalowany na czerwono rower, zaparkowany przed kafejką, zapewne w charakterze reklamy.
- O wszystkim zapominam, o wszystkim! Nie wiem, gdzie mam głowę. Zgubiłam. A gówno cię to obchodzi. Prawda?!
Przechodzący obok starszy pan wzdrygnął się i spojrzał na nią z lekką odrazą, po czym przyspieszył kroku. Na jego twarzy malował się odcień ulgi, że te straszne zarzuty go nie dotyczą.
- Nic cię już nie obchodzę. Kiedyś to tiu tiu i pierdu pierdu, co? Agusiu to, Agusiu tamto, nieba ci przychylę, kwiatami usłane życie, a teraz, to kurwa nie potrafisz odebrać telefonu! A skąd ja mam wiedzieć, kiedy jesteś zajęty? Nic mi już nie mówisz! Gapisz się tylko, jak jakiś oblech, jak zboczeniec, oni się tak gapią! Nie zwariowałam, ale skąd ja mam wiedzieć, na co ty tam patrzysz?! Powiedz, na co się tak gapisz całymi dniami, ty zboczeńcu?! Co?!
Słysząc wrzaskliwie zadane pytanie, po drugiej stronie ulicy przystanęło dwóch młodych facetów, którzy spojrzeli najpierw na siebie, a potem na kobietę ze sporym przestrachem. Po sekundzie odwrócili się i oddalili się w stronę kina Nowe Horyzonty. Szli dość energicznie.
- Zdjęcia, już ja wiem, jakie zdjęcia oglądasz całymi nocami! Zboczony jesteś! A skąd ja mam wiedzieć, dlaczego?! Może taki się urodziłeś, może przez twoją matkę… Nooo, jasne, o mojej możesz w kółko pierdolić, jaka jest straszna, a jak ja powiem słowo o twojej matce, to od razu… A skąd ja mam wiedzieć, o której wrócę, nie wiem! Bo siedzimy dzisiaj po godzinach, bo ktoś zgubił zamówienie i trzeba od nowa, nie wiem kto, pewnie ta idiotka, co podciera dupę szefowi działu. A skąd ja mam wiedzieć, to będziesz sobie oglądał całą noc, co chcesz, pewnie same gołe dupy! Chyba głowę zgubiłam, że się z tobą spotykam! I nie dzwoń do mnie więcej, zboczeńcu!

niedziela, 21 września 2014

odc.95.: NIEZŁY KAWAŁ


- Pod apteką, bo czekam na Staszkę. Nie wie, jak trafić na Rynek, ale wie, gdzie jest apteka, no to stoję tu i czekam. Przeszłam niezły kawał i nogi mi wchodzą wiesz gdzie. Mój Jan zawsze mówił, że nie mam kondycji.
Starsza pani w liliowym szalu oparła się o ścianę kamienicy, w której rzeczywiście mieści się apteka i westchnęła. Wyglądała na trochę zmęczoną. Na ramieniu miała torebkę również liliową, a na sobie lekki jasnobrązowy płaszcz.
- Nie wiem, jaka to ulica, czekaj, zaraz sprawdzę, tu jest skrzyżowanie… Psie Budy? Co za idiota tak brzydko nazwał taką ładna uliczkę? Acha. A, nie znam się, mój Jan zawsze mówił, że się nie znam na architekturze. I wiesz co, jestem zmęczona tą niedzielą. Najpierw rano rozbiłam lustro. No wiem, siedem lat, wielkie mi mecyje, jakbym każde lustro tak liczyła, to mogłabym obdzielić tym pechem połowę miasta. Ty wiesz, że mi z rąk leci. Mój Jan zawsze mi mówił, że mnie to tylko samą zostawić i ruiny zostaną. To w przedpokoju, bo obróciłam się z parasolką i poooszło. No. Teraz mam pełno szkła, bo nie miałam siły sprzątać. Nie, no trochę wyrzuciłam, te największe. Zostawiłam sobie taki niezły kawał, bo nie wiedziałam, czy ta torebka mi pasuje, wolałam sprawdzić. A może chciałabyś później iść ze mną i ze Staszką? Mamy jeden bilet, bo jej mąż ma korzonki i nie może wstać z kanapy. Podobno rewelacyjny film. Acha. Wyzdrowiejesz, nie martw się. Od kataru się nie umiera, uspokój się. Krople masz? Amolem się natrzyj. Mój Jan zawsze mówił, że moja rodzina to hipochondrycy. No dobra. Gdzie ta Staszka? Ona potrafi się zgubić we własnej łazience. Jak można nie wiedzieć, gdzie jest Rynek. Ty wiesz, gdzie oni teraz mieszkają? Nie, przeprowadzili się. A pamiętasz, gdzie jechałyśmy po szynkę na Wielkanoc. Tak, właśnie tam. To był niezły kawał mięsa.

wtorek, 16 września 2014

odc.94.: APOKALIPSA BYŁA WCZORAJ


Pojazd rodem z poprzedniego tysiąclecia, rozklekotany do granic możliwości, niezamierzenie przewiewny przez potworną nieszczelność, mknął hałaśliwie przez Wrocław, telepiąc nielicznymi pasażerami i atmosferą wewnątrz. Archaiczne wagony starej „17” sunęły dostojnie po szynach, przecinając miasto na pół w linii niemal prostej od Arkad do ulicy Karkonoskiej. W porównaniu z nowymi tramwajami, ten wyglądał jak na siłę wyjęty z zasobów muzeum transportu miejskiego, ale w środku zamiast pajęczyn w oknach i zmurszałych siedzeń, zamontowano kamerki monitoringu, a także zupełnie zwyczajne siedzenia i nowoczesny, choć chwilowo uszkodzony biletomat (podstępnie nie przyjmujący gotówki, co nadal wprawia obcokrajowców w niemy stupor i zadumę).
Dwóch matuzalemowych z wyglądu dżentelmenów, pasujących wiekiem do wagonu siedemnastki, odzianych mimo gorącej, dusznawej pogody w marynarki, koszule, wyprasowane na kant spodnie, muszki (tak!) i lśniące, wypastowane buty, przekrzykiwało huk tramwaju i własne niedobory słuchu, a ich dyskusja była tak bogata w wątki, że można podziwiać ich erudycję i ubolewać nad brakiem stosownego oczytania wśród mimowolnych słuchaczy, którzy (gdyby się skoncentrowali na czymś innym niż ekrany smartfonów) mogliby naprawdę sporo skorzystać z darmowego wykładu. Panowie używali zdań zawierających podmiot i orzeczenie, co obecnie nie zdarza się tak często. Kolorytu słowom tych panów dodawał akcent, wyraźnie przedwojenny, z charakterystycznym miękkim „l”, jakiego dziś już się często nie spotyka poza seansami „W starym kinie” lub emisjami przedstawień Teatru TV sprzed lat 80. Obaj wyglądali, jakby mieli co najmniej po sto lat albo i więcej. Siedzieli jeden przed drugim, wykrzykując do siebie kolejne zdania i kołysząc się w rytm jazdy.
- Wróciłem ostatnio do Greya. I mam sporo nowych przemyśleń. – Dżentelmen łysy jak kolano, z cerą pamiętającą czasy Mojżesza, westchnął i otarł czoło kraciastą chustką. - Na ten przykład nie chciałbym być w jego skórze.
- Masz na myśli ten pornograficzny bestseller dla pań? – Zdziwił się starszy pan z przyczesanymi białymi pasmami. – Nie spodziewałem się, że gustujesz w takiej literaturze. Ale cóż, z wiekiem gusta się zmieniają.
- Ależ co ty mi tutaj insynuujesz, Gustawie! Oscar Wilde, „Portret Doriana Greya”, świta ci coś, czy już kompletnie straciłeś rozum?
- Ach, o tym mówisz. Tak, znam tę powieść i przyznaję, że nieco mi ulżyło, Henryku.
- Ten obraz… Trudno mi to wyrzucić z myśli. Niezwykle sugestywne opisy. Gdy teraz sam doświadczam starości, odczuwam to jeszcze mocniej.
- Zawsze byłeś wrażliwy na literaturę piękną, podziwiałem to w tobie.
- A ty nie borykasz się codziennie z kłopotami, Gustawie? Nie chciałbyś być wiecznie młody?
- Kiedyś tak myślałem, przyznaję. Nie wypieram się też marzeń o życiu wiecznym. Ale wiesz, odkąd porzuciłem nauczanie, zacząłem bardziej interesować się tym, co teraz dzieje się na świecie i niestety doszedłem do bardzo smutnych wniosków.
- Niestety, marzenia o życiu wiecznym mogą być przerażające. Wczoraj, gdy oglądałem informacje w telewizji, wydawało mi się, że Apokalipsa nastąpiła już dawno temu, a teraz musimy sobie radzić i czekać aż Bóg się nad nami zlituje.
- Apokalipsa była wczoraj, cóż to za niezwykła myśl, Henryku. Smutna myśl.
- Zastanów się nad tym, Gustawie: kiedyś ludzkość poszukiwała leków na choroby, a tymczasem okazuje się, że bogate kraje mają je od dawna, ale rezerwują dla siebie, nazywając to fazą eksperymentalną, zamiast ratować ludzkie życie. Idąc dalej, zauważ że w przeszłości wysyłaliśmy rakiety w kosmos, z nadzieją na napotkanie innych cywilizacji, zaś teraz rakiety niosą Wszechświatowi wyłącznie kolejne śmieci, bomby i elementy szpiegujące.
- Nie warto żyć wiecznie, masz rację. Pamiętasz powojenną młodzież, jak słuchali wykładów? Jak fascynowali się ci młodzi ludzie teoriami wielkiej matematyki, astrofizyki, biologii? Teraz tylko łomot i wulgarne reakcje. Niekiedy wydaje mi się, że gdzieś już kiedyś czytałem o tym, co jest teraz, w teoriach wielkich matematyków, którzy przewidzieli dzisiejsze wojny walutowe.
- Tak, na przykład tę między Chinami a USA. To niezwykłe, że o tym wspominasz, Gustawie, bo sam niedawno o tym rozmyślałem. Powtarzalność i przewidywalność tych procesów nie daje mi spokoju.
- Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Putin przeprowadza testy, jak w laboratorium. Sprawdza, odmierza kolejne dawki, próbuje i niedługo będzie już wiedział, na co może sobie pozwolić.
- Rosjanie mają w genotypie takie postępowanie, tę zaborczość i pychę. Na szczęście jestem już za stary, żeby znowu bać się tamtej strony.
- Ludzie boją się tego, co jest daleko, zamiast dostrzec zagrożenie tuż obok. Henryku, a czy pamiętasz tę primadonnę sceny warszawskiej i łódzkiej?
- Tę z opery?
- Tak, miała głos jak anioł. Tyle lat śpiewała arie, a w zeszłym miesiącu zmarła na raka gardła.
- Żyjmy jeszcze, Gustawie. Nie wiadomo ile mamy czasu. Jadę zobaczyć się z prawnukami, dostałem zaproszenie na obiad na ich działce.
- To wspaniale, wypocznij i nie dręcz się już myślami. A ja wysiadam zaraz tutaj, przy radiu, idę odwiedzić dawnego studenta. Wypijemy kawę, a musisz wiedzieć, że on robi wyśmienitą, z kropelką szkockiej.
- Wypij za nasze zdrowie, Gustawie.

niedziela, 14 września 2014

odc.93.: W KÓŁKO




Przez bardzo zatłoczone i zabłocone po nocnej ulewie alejki targu na Dworcu Świebodzkim przeciskała się dziewczyna, trzymając w jednej ręce telefon, a w drugiej wielgachną torbę, którą torowała sobie drogę wśród bardzo licznie zgromadzonych potencjalnych klientów bazaru. Jak na tak wczesną porę, czyli około 8.30 w niedzielny poranek, było tu naprawdę dużo ludzi. Nagabywani przez sprzedawców warzyw i owoców, jajek, grzybów, niemieckiej chemii, podrabianych perfum, pakowanego w wielkie paczki tytoniu, ciuchów mniej lub bardziej podobnych do asortymentu oferowanego przez sieciówki, mieszkańcy Wrocławia i okolic co tydzień przybywają na targ, by kupić to, czego potrzebują oraz to, co akurat „się trafiło, prawdziwa okazja, w sklepie taniej nie znajdziesz”.
Dziewczyna brnęła przez kałuże i tłum z determinacją godną podziwu. Włosy miała związane ciasno w kucyk, co uwidoczniało mocno umalowane oczy i podkreślone konturówką usta, które dobitnie i gromko obwieszczały światu to, co teoretycznie miało być przeznaczone tylko dla uszu jej rozmówcy telefonicznego. Ubrana była w czarną, ładnie dopasowaną kurtkę i obcisłe czarne spodnie, ale nie był to najlepszy wybór stroju na taką okazję, bo zza chmur właśnie zaczęło wyglądać słońce i parzące promienie w połączeniu z parującą wilgocią kałuż i błota wywoływały spory dyskomfort termiczny, przypominający prawdziwie wrocławski jesienny tropik.
- Spływam, nie. Coś ty, dopiero przyszłam i jeszcze nic nie kupiłam, chodzę w kółko. No mówię ci, że gorąco, rano jak szłam na autobus, to zimno było, nie. A, idę i zobaczę na bluzki. I buty. Rozkleiły mi się te, co kupiłam miesiąc temu, no. Też tutaj, ale nie ma reklamacji. No, mają wybór. I ceny mają, no. A nie wiem. A skąd mam wiedzieć, sam przyjedź, to zobaczysz, nie. Ale dzisiaj nie radzę, bo biegają kurwa po całym mieście i już ponoć korki są. Maraton jakiś, nie wiem. Musieliby mi dużo zapłacić, żebym się tak błaźniła, nie. Duszno i błoto wszędzie, a ci latają. W kółko, nie. Mają miejsce, co ty gadasz? No jak kurwa nie mają, jak se Wrocław rozciągniesz, to ponad 20 kilometrów masz, nie, to se policz sam. Ty, a wczoraj była pod Eterem strzelanina. Nie wiem, policję widziałam, jak na filmie jakimś, dostali chyba baty, bo strzelali, no. Wieczorem, no. Nie musisz wszystkiego wiedzieć, będę chodzić, gdzie chcę, nie będę w kółko za tobą tęsknić. O, latawiec tu lata. No, w kółko. W powietrzu lata, taki facet tu sprzedaje latawce i se przywiązał jednego, i lata. A w tym mieszkaniu to tak się porobiło, że ja nie wiem, czy możesz przyjechać, bo do niej przyjechała koleżanka, nie, z kolesiem. I będą rozmawiać o układzie. Nie wiem, kurwa, ja mam swój pokój, jak chcą se we trójkę mieszkać, to mam w dupie. Niezbyt ładny, nie mam co robić, tylko w kółko na obcego kolesia lukać, jasne. Ty tak dużo nie myśl, nie. No, kończę, bo bluzkę widzę, do tamtych spodni mi pasuje. Ty lepiej już wróć z tej Norwegii, to wtedy pogadamy, bo tak w kółko przez telefon, to ja nie lubię.

czwartek, 11 września 2014

odc.92.: CIĘŻKA SPRAWA


Na przystanku tramwajowym w pobliżu skrzyżowania ulic Świdnickiej i Kazimierza Wielkiego, stało trzech młodych ludzi, głośno omawiając wrażenia z poprzedniego wieczoru. Miasto dzielnie okraszało dyskusję efektami specjalnymi w postaci łomotu wywołanego remontem budynku nad barem „Barbara”. Dalej, tuż za przejściem podziemnym, obok wejścia do KFC, młodzieńcy w za dużych spodniach zwisających swobodnie na biodrach i wełnianych czapkach zasłaniających im widoczność niezależnie od pory roku, skakali na deskorolkach i rolkach po okolicznych murkach i schodkach. Na ulicy auta warczały silnikami, kierowcy trąbili z irytacją, a rowerzyści i piesi starali się przetrwać dzień bez uszczerbku na zdrowiu, co współtworzyło harmonię dźwięku i obrazu typowej środy w city.
- Ciężka sprawa – niski chłopak w sztruksach i wytartej kurtce zaśmiał się ironicznie – a jednak udało wam się przeżyć. Bohaterowie, dżentelmeni, no porażka, panowie.
- Spierdalaj – zaproponował życzliwie kolega o wyglądzie amanta z lat 30-tych XX wieku. Wysoki, o symetrycznych rysach, atletycznej budowie i aż dziwne, że nie występował w sepii albo w wersji czarno-białej, bo dobór kolorów ubrań poważnie psuł efekt: fioletowa koszulka polo i seledynowe spodnie gryzły się jak dwa bulteriery o gumową kość.
- A co? Nie dała żadnemu, co? Trzeba było ładnie poprosić, może…
- Taki jesteś mądry, bo nie masz kobiety – burknął trzeci kompan, dostojnie poprawiając brązowy szalik w kratę, który miał imitować nonszalancki styl, a wyglądał jak chomąto. – Wszyscy faceci zajęci, trzeba było ją tylko przenocować, wielka mi afera.
- No – poświadczył przedwojenny amant – to znaczy Łuki niby startował, nie, że wino, że teges, że wygląda jak modelka, no bo wygląda, nie, ale nic z tego. Kimnęła się na kanapie, rzygała, rano poszła.
- A dlaczego w ogóle została? Mówię wam, przegapiliście okazję, debile.
- Ty nie trafiłbyś na okazję, nawet jakby cię kopnęła w jaja. Została po imprezie, bo ją facet wystawił i strasznie się spruła browarami. I tyle.
- No, trzeba człowieka poratować. Nie mogliśmy jej wyrzucić na ulicę, nie.
- No proszę, co za bohaterowie. Ciekawe, czy jakby była brzydka, to też byście jej nie wyrzucili... A swoim dziewczynom już się pochwaliliście tym wyczynem? Że Madzia 
spała u was wczoraj?
- Zwariowałeś? – Brązowy szalik prychnął z niesmakiem. – Nie mam czasu na dramaty i afery. Poza tym do niczego nie doszło.
- Właśnie, spała, rzygała, wstała i poszła, koniec. – Przytaknął amant.
- Ciężka sprawa, no, panowie – zaśmiał się złośliwie niski chłopak - Jakby się dowiedziały…
- Nie dowiedzą się – nacisk w słowach posiadacza szalika był równy wadze tankowca wypełnionego szczelnie ładunkiem ropy. – A ty nie bądź taki ten, no, mądry nie bądź. Trójka jedzie. Moja to by dym zrobiła i musiałbym się do niej wprowadzić.
- Wsiadamy, nie ma co czekać. Tak. – Amant jakby się ocknął z zamyślenia nad jakąś straszliwą wizją. - Właśnie. Będziesz miał kobietę, zobaczysz, jak to jest.
- Słuchaj, to może jak wrócimy na chatę, to sprawdzimy jeszcze raz, czy Madzia niczego nie zostawiła?…

środa, 10 września 2014

odc.91.: DAWAJ SIEDEM


Cała trybuna główna darła się z całej siły, wrzeszczała i tupała, aż drżała ziemia i napoje podrygiwały w kubkach. Właśnie dobiegała końca prestiżowa gonitwa na torze wyścigowym w Dniu Wielkiej Wrocławskiej na Partynicach i emocje sięgnęły granic możliwości, a rozpędzone konie mety.
- Dawaaaaaj! Dawaaaaaj siedem! – Krzyczał facet o wyglądzie pluszowego misia. Podobnej treści okrzyki wydawali z siebie prawie wszyscy zgromadzeni tego dnia na wyścigach konnych, w piękne, słoneczne, przedburzowe niedzielne popołudnie. Treść komunikatów wywrzaskiwanych przez publiczność różniła się od siebie właściwie jedynie numerem dopingowanego konia, ewentualnie jego imieniem lub nazwiskiem dżokeja.
Przy stoliku w budynku głównym nieopodal kas stał starszy pan w szortach i klapkach, rozemocjonowany, postukując długopisem w program gonitw i instruując otoczenie, jak należy obstawiać.
- W trzeciej zagrałem piątkę w kółko, Zuziu, majątek wydałem, majątek! Proszę państwa, to dzień fuksów, wszystko się może zdarzyć.
- Dziadku, a co to w kółko? – Usiłowała się dowiedzieć nastoletnia wnuczka, ale staruszek był zbyt zajęty, by udzielać wyjaśnień.
- Jak wygram, to miliony. Miliony! Albo chociaż porządek w czwartej, tam tylko fuks przyjdzie, Zuziu… Czekaj, a może tu jeszcze trzeba się przyjrzeć temu czeskiemu… Idziemy na paddock, Zuziu! – Wnuczka chętnie podążyła za dziadkiem na plac przez budynkiem głównym, by obejrzeć prezentację koni przed kolejną gonitwą.
Przed trybuną boczną, oddaloną od głównej na tyle, by móc odpocząć od ryku tłumu, a jednocześnie na tyle blisko toru, żeby mieć dobry widok na wynik wyścigu, na jedynej ławce z oparciem zasiadło starsze małżeństwo. Obok ławki wbili w ziemię złożony parasol, niniejszym zaznaczając teren, by nikomu nie przyszło do głowy siadać tuż obok.
- Co masz w szóstej? – Kobieta zdjęła kapelusz i zerknęła w program wyścigów. – Duchota, chyba idzie burza.
- Bzdury, jaka burza. – Małżonek rozpiął koszulę, ukazując światu blady tors, pokryty siwym puchem. - Szósta to ostatnia? Nie pamiętam.
- Nie, będzie jeszcze siódma. Mógłbyś się skupić na chwilę i popatrzeć tutaj, jak pytam. Co masz?
- Nie wiem. W torbie jest mój program, zobacz sobie.
Kobieta zanurkowała do przepastnej torby, mamrocząc coś pod nosem, a mężczyzna wyciągnął się wygodnie na ławce.
- Na placu rano jabłka mieli po trzy, a w Auchan złotówkę taniej.
- Uhm?
- Niby Putin pozakładał te blokady, niby wojna jest i w ogóle, a tu patrz. Taka różnica i nikt się nie wycofuje, tylko na chwilę.
- Gdzie? – Kobieta oderwała się od typowania wygranego konia w szóstej gonitwie. – Którego wycofali?
- Nie wiem, nie mówię o wyścigach, opętało cię, jak zwykle. Idź do kasy, tam wywieszają wycofane. Mówię o cenach owoców.
- Acha. Porządek i trójkę, jak myślisz? Bogdan radził te czeskie grać?
- O, ciekawe jakie oni mają ceny jabłek. Pewnie też mają w dupie blokady Putina. A maliny? Patrioci zasrani. Na chwilę obniżyli, jak telewizja mówiła, że polskie owoce ratujemy, a teraz na placach drożyzna.
- No patrz, zagadałeś mnie, a tu za pięć minut startują, to ja lecę grać. Daj program, tobie też zagram.
- Ja już zagrałem jak byłaś w toalecie. Dynia też była droższa na placu niż w Auchan, patrioci. Siódemkę mi zagraj, bo zapomniałem, a Bogdan mówił. Albo ósemkę, chyba że wycofali.

wtorek, 9 września 2014

odc.90.: TAKA ROBOTA


Między Starym Miastem a Popowicami zalega dostojnie blokowisko, charakterystyczny twór byłego ustroju, z gatunku wielkopłytowych, które miały walić się dekadę temu, ale nadal spokojnie goszczą kolejne pokolenia swych mieszkańców, pękając tu i ówdzie, dając się ocieplać, malować, ozdabiać doniczkami pełnymi pelargonii i pomidorków koktajlowych. Punktowce, wieżowce, place zabaw - nic nadzwyczajnego, a jednak tam właśnie kryje się skarbnica mądrości ludowych, wiedzy o życiu i społeczeństwie. Osiedlowe alejki są pełne klasycznych, niekiedy obdrapanych, z lekka nadłamanych ławek, na których regularnie przesiadują mieszkańcy. W ciągu dnia bywają tam obywatele starsi, by wymienić się najnowszymi informacjami ze świata medycyny, zaktualizować listę dolegliwości stosownych do wieku, przekazać plotki o dzieciach, wnukach i osiągnięciach prawnuków, a także w którym sklepie w zeszłym tygodniu sprzedawano smaczną polędwicę i dlaczego tak drogo, bo to wina Tuska, panie, ja panu mówię, że za komuny itd. Na wspomnianych ławkach wieczorami kotwiczą młodsi przedstawiciele społeczeństwa, głównie dla relaksu i wspólnego uraczenia się napojami o zawartości rozmaitej, by pogawędzić, pośmiać się. To przecież żadna zbrodnia, a pies niech sam pobiega.
Wczesnym popołudniem ze sklepu spożywczego wyszła kobieta, w obcisłych spodniach dresowych, koszulce z cekinkami tworzącymi napis głoszący „KEEP CALM AND ENJOY YOUR DRINK”, z włosem pofarbowanym wybiórczo, śmiejąc się tak, że sama Janis Joplin pozazdrościłaby jej możliwości wokalnych. Napotkawszy znajomego ubranego w dres, owianego dymem z papierosa, kobieta przysiadła na ławce pod blokiem. Facet usiadł obok, otworzył puszkę piwa i ochoczo wychylił sporą część jej zawartości.
- Nieźle was wczoraj wytargali, co?
- Wy… co? – Facet spojrzał niezbyt przytomnie.
- No, na kółku, tam za blokiem, jak żeście siedzieli na murku, nie.
- A, psiarnia. No. Ktoś nawet dostał mandat.
- Taaa, mój stary, bo głupi pokazał dowód.
- No, ja nie miałem. Zapytali kto ma. I ja nie miałem. I nic nie sprawdzali ani nie pytali dalej.
- Muszę staremu zabrać ten dowód. Schowam, bo mandaty przynosi i wstydu narobi.
- Żeśmy chwilkę tylko, nie, ale oni już byli. I spisali, ale ja nie miałem dowodu.
- Nie mają co robić. Wypadki są, kradną złodzieje. 
- Taka robota.
- Tydzień temu mój młodszy chłopak szedł z koleżką, wracali ze sklepu, mieli piwo. I prosiłam, mówiłam, żeście siedli na ławce, to sami się prosicie. Trzeba było w domu albo wypić w bramie. I też ich spisali. Po co oni noszą ten dowód, to ja nie wiem.
- Jakbym miał, to bym nie pokazał, nie. Oni tak profi… Plofir… No, na wszelki wypadek. Muszą, to chodzą, sprawdzają. Taka robota. Jakbym miał robotę, to też bym musiał robić, nie.


niedziela, 7 września 2014

odc.89.: NA JARMARKU W DZIEŃ CZWARTKOWY



Takie toczą się rozmowy, gdy świeci słońce nad straganami zgromadzonymi na placu Nowy Targ z okazji Jarmarku Produktów Świeżych oraz Dni Karpia, a w powietrzu zamiast spalin unosi się smakowita woń nagrzanych promieniami malin, jeżyn, ciasta z gruszką, w aromatycznym towarzystwie wędzonych wędlin, smażonego karpia i innych produktów powodujących niekontrolowany ślinotok u wszystkich w promieniu kilku metrów.
Na ławce obok małej furgonetki z kawą przysiadł młody facet o twarzy częściowo zasłoniętej okularami przeciwsłonecznymi. Widoczny fragment owej twarzy był wyraźnie zmęczony, prawdopodobnie wspomnieniami i procentami z dnia poprzedniego. Facet niemrawo popijał kofeinowe cudo, pouczając jednocześnie kogoś przez telefon o zagrożeniach, jakie niesie ze sobą okazyjne stosowanie przemocy, nawet w obronie własne.
- Człowieku… Ten kolo miał ze dwa metry… Poleciałbyś do Chin, jakby cię walnął… No wiem, ale nie można tak, człowieku… Mało to było spraw, no mało? Obrona własna, a przypierdolą ci agresywne zachowanie i leżysz, człowieku… No, trzeba było spierdalać, nie było wyjścia… Nie wiem, człowieku, miałem iść do pracy, ale nie dałem rady, zabiliście mnie… Jakbyś go walnął, to zaraz psiarnia by się czepiała, mało to było spraw…
Nieco dalej, przy stoisku z wędzonymi wędlinami, dwie starsze panie delektowały się próbkami wyrobów dumnego sprzedawcy.
- …ostrzegał, że mam tylko 5 minut na przesiadkę. Specjalnie dzwonił jeszcze, upewniał się gdzieś, moja droga, jaki to cudowny człowiek.
- Ale że tak o ciebie zadbał, Geniu, to aż trudno uwierzyć.
- I walizkę mi pomógł, i zaczekał aż tam się przesiądę, to złoto, nie człowiek. Pyszności są tutaj.
- Cieszę się, że zdążyłaś. A dużo zapłaciłaś za bilet? Spróbuj tej, co za delikatny smak, naprawdę.
- Teraz tak, bo kupowałam w ostatniej chwili. Jak wtedy jechałam tym czerwonym busem, to wyszło o 13 złoty taniej.
- To spora różnica, naprawdę spora. Jechałaś tym icece?
- Tak, ale przynajmniej możemy się wreszcie spotkać, bo to całe wieki już, moja droga.
- Tylko wiesz, Gieniu, ja nie mam nic podszykowane na obiad.
- Jak to a nie zostało ci nic z niedzieli?
- Gieniu, dzisiaj mamy czwartek, chyba nie sądzisz, że trzymam obiad pięć dni. Rzadko mam gości, ale no naprawdę…
- Ojej, ty wiesz, że rzeczywiście. Bardzo cię przepraszam, moja droga, myli mi się przez ten wyjazd. Możemy coś na szybko zrobić. Ostatnio robiłam sobie taki sos do spaghetti, wiesz.
- A masz przepis?
- Nie, ale chyba sobie przypomnę. Albo zadzwonię do synowej, to mi podyktuje. Co tam było? Pomidory, cukinia, bazylia, pieprz, sól, podsmażyłam sobie…
Tuż obok, popukując w dynię i oglądając maliny, młoda, dość jaskrawo odziana dziewczyna, mocno zdenerwowanym tonem syczała do telefonu.
- Nigdzie nie pojedziemy, jak dalej będziesz mnie tak traktować. Nigdzie. Latam, od rana latam, myślałam, że to załatwione, teraz na ostatnia chwilę, wiesz. Tak się nie robi. Nie, sama sobie spakuję, odczep się od mojej walizki. Kupię euro, na Świdnickiej albo tam w tym drugim i wracam, a ty się zastanów, jak mnie traktujesz. Po cztery i dziewiętnaście, bo spadło. Weszłam przed wyjściem i sprawdziłam, masz mnie za idiotkę? Trzeba sprawdzić, porównać. Ty lepiej idź się uczesz, bo naprawdę mam już dość. Potem się spakujemy. Mamo, weź już przestań, ostatni raz z tobą jadę!

środa, 3 września 2014

odc.88.: NO WIECIE CO


Wściekły, spluwający co jakiś czas ze złością na chodnik, powrzaskujący do telefonu kurier w charakterystycznym uniformie krążył dookoła swojego auta, zaparkowanego tak, że zajmowało dwa miejsca dla niepełnosprawnych. Nie zwracał uwagi ani na ulewny deszcz, choć był cały przemoczony, ani na mijających go ludzi, którzy obracali się zdziwieniem, słysząc wulgarne słowa.
- Chorzy są? No wiecie co? Kurwa, chorzy są, jasne, mają wszystkie wirusy świata! Ja pierdolę! Umawiać się, przyjechać, no wiecie co? Wirusy, kurwa, chyba wirus jebola, gówno mnie to kurwa obchodzi, że są chorzy, mają być, jak się umawiają! Ja nie będę, kurwa, czekał tygodniami! W deszczu, kurwa! Jak oni mają kurwa, wirusa jebola, to się nie wyrabiają, i nikt kurwa nie wpadnie na to, że ja też się przez nich nie wyrabiam i pierdolca dostaję, słyszysz? Ile to może trwać, no wiecie co? Dziewczyny miały się wyrobić, słyszałem na własne uszy, powtarzałem, oni też mieli się, kurwa wyrobić, ja tu zwariuję! Jeżdżę, dupę mi urywa, mandaty dostaję, to może ja też będę chory? Lato jest, kurwa, jeszcze! A oni sobie, kurwa, chorują!

poniedziałek, 1 września 2014

odc.87.: RÓŻNE PROBLEMY





- Można zejść, normalnie zejść, mówię ci.
- No coś ty, a co się stało?
- A, wiesz, mam różne problemy. Wczoraj oglądałam takie buty, tylko 230 zeta po przecenie, nie. I je mierzyłam i pasowały, i pytam ojca czy spoko, i ojciec mówi, że niestety tak.
Początek roku szkolnego zaowocował w tym roku różnym stopniem odświętności strojów dzieci i młodzieży. W zależności od stopnia wyluzowania, podejścia rodziców (czyli płacących decydentów) i widzimisię właścicieli ubrań, na ulicach Wrocławia zaroiło się od białych bluzek, ciemnych marynarek, plisowanych spódniczek, wyższych i niższych obcasów, a także wyrafinowanych kreacji w rodzaju szerokich spodni rodem ze świata hip-hopu połączonych z teoretycznie białym t-shirtem lub świetlistych czarnych leggingsów wpuszczonych w wysokie trampki i innych ciekawych zestawień, we wszystkich odcieniach granatu, bieli, szarości i temu podobnych, w miarę szkolnych barw.
Wspomniane wcześniej trampki, zwieńczone u góry czarną marynarką z podwiniętymi rękawami, należały do blondynki z krótką fryzurką, która wraz z reszta pasażerów tramwaju cierpliwie wysłuchiwała głośnych zwierzeń koleżanki chwiejącej się na wysokim obcasie.
- A masz już plan?
- Mam, ale i tak w październiku wszystko zmienią, więc to bez sensu, nie.
- No. Można zejść.
- A wiesz, widziałam ostatnio film z Sandrą Bullock, taki z jeziorem, nie. I co chwilę mówiłam „że jak?”, no bo słuchaj, ona żyje w 2006, a on w 2004 i piszą do siebie listy.
- No, ale jak?
- No właśnie, jak to możliwe? I ona ma takie różne problemy. Na przykład pisze mu, że brakuje jej drzew w 2006 i on leci nad to jezioro, nie, i tam jej te drzewa sadzi, nie.
- No to nieźle, no.
- I jeszcze taki film widziałam, dramat obyczajowy „Indochiny”. I wiesz co, ja myślałam, że to komedia, francuska, nie.
- Francuzi już tak robią.
- No, tam była taka babka, ona adoptowała córkę w Wietnamie, to Francuzka, nie. I zakochała się w takim oficerze, i on uratował jej córkę z ulicy, bo ją tam wiesz, prawie postrzelili.
- No, to tylko Francuzi tak wymyślają.
- I słuchaj, ona miała różne problemy, on wyjechał z tą córką tej babki i się zakochali, i on jej zrobił dziecko, nie. Tym dzieckiem się opiekowała babcia, czyli ta babka, co na początku była, ona została jakąś komunistyczną działaczką w Wietnamie, ale się śmiałam, nie wierzyłam, że to dramat.
- To chyba komedia, nie, jak Francuzi coś wymyślą, nie.
- A w lipcu byłam na takim kursie z tańcem, nie, tam uczyli zumby i twerkowania*.
- No, fajnie, i co, umiesz już twerkować?
- Trochę tak, ale nie w każdych butach, bo w niektórych mam różne problemy, nie. 


 * TWERKING - rytmiczne potrząsanie pośladkami, więcej info np. TU :)